Nie ma u nas serwisów oceniających dokonania analityków, którzy, gdyby byli monitorowani, być może większą wagę przywiązywaliby do swoich prognoz
Ceny akcji wzrosły w reakcji na spadek cen ropy, wczorajsze spadki cen akcji spowodowała obniżka cen ropy. To tylko dwa z setek komentarzy, które możemy czytać w prasie finansowej. Codzienne usilne próby wytłumaczenia, dlaczego rynki zachowują się tak, a nie inaczej, mogłyby doprowadzić do poważnych frustracji co wnikliwszego analityka rynków. Tych jednak na szczęście jest na tyle niewielu, że nikt nie przejmuje się tym, że jednego dnia w komentarzach (często tego samego autora) to samo zjawisko uznawane jest za przyczynę wzrostów, zaś drugiego spadków.
Jednym z najważniejszych osiągnięć inwestora na drodze do sukcesu (czyli systematycznych zysków) jest uświadomienie sobie, że czerpanie wiedzy o rynku i ewentualnych inspiracji do inwestycji z codziennych komentarzy i analiz jest tak samo potrzebne, jak czytanie horoskopów, żeby zaplanować regularne działania w bieżącym tygodniu.
Euforia jednego dnia, związana z tym, że jest już tanio i należy kupować, zabijana jest depresją dnia kolejnego, gdy spadające ceny odbierają nadzieję na koniec hossy. Codzienny stan wielu inwestorów oraz komentatorów przypomina bardzo mocno zaburzonych pacjentów szpitala psychiatrycznego.
Media żyją z codziennego wyjaśniania tego, co zdarzyło się na rynkach finansowych. Każdy zaproszony komentator, analityk ma na ten temat swoje zdanie. Zwykle jasne, precyzyjne i logicznie uzasadnione. To, że w dużej części przypadków owe stanowiska mogą zmieniać się z sesji na sesję czy z miesiąca na miesiąc, nikomu nie przeszkadza. Nie ma u nas serwisów oceniających dokonania analityków, którzy, gdyby byli monitorowani, być może większą wagę przywiązywaliby do swoich słów i prognoz. Wydaje się jednak, że warto przypomnieć parę prognoz, które królowały na przełomie 2007/2008 roku: Indeksy powinny wzrosnąć 10-15 procent; nie ma zagrożenia dla fundamentów polskich akcji; sytuacja w USA nie będzie miała przełożenia na polski rynek; w styczniu (po bardzo silnej wyprzedaży) należało kupować, bo ceny są wyjątkowo okazyjne; gwałtowna wyprzedaż akcji nie ma nic wspólnego ze zdrową sytuacją fundamentalną polskiej gospodarki.
To tylko wybrane stanowiska, jakie pojawiały się w prasie. Każde było uzasadniane i tłumaczone na dziesiątki sposobów. Najzabawniejsze były te tłumaczące naszą niezależność od gospodarek światowych (głównie amerykańskiej). Niestety po raz kolejny okazało się, że polski rynek nie jest samotną wyspą i podczas globalnej bessy spada równo z innymi.