Kontrolerzy sprawdzali, jak wygląda nadzór nad badaniami technicznymi pojazdów w 52 powiatach i miastach. Jak powiedział PAP rzecznik prasowy NIK Paweł Biedziak, kontrolę przeprowadzono w ubiegłym roku, a dotyczyła lat 2006, 2007 i I kw. 2008.
"Raport z kontroli został przesłany do Komendy Głównej Policji oraz Centralnego Biura Antrykorupcyjnego" - powiedział PAP Biedziak.
Kontrolerzy ujawnili, że w 75 proc. badanych powiatów i miast funkcjonowały stacje kontroli, które działały na stałe lub przez pewien czas bez podstawowego dokumentu wymaganego przez prawo: poświadczenia wydanego przez Transportowy Dozór Techniczny. Dokument ten potwierdza, że stacja kontroli ma właściwe wyposażenie i warunki do wykonywania badań.
Rekordziści radzili sobie bez niego przez cztery lata. Tylko w Warszawie, w latach 2006-2008, działały bez poświadczenia 24 stacje kontroli (ponad 30 proc. z ogółu istniejących). Wykonały w tym czasie ponad 37 tysięcy badań diagnostycznych. Ujawnione przez NIK nielegalnie działające SKP zarobiły za dopuszczenie do ruchu ponad 185 tysięcy pojazdów blisko 19 milionów złotych.
Izba stwierdziła, że w 30 proc. badanych powiatów starostowie naruszali prawo przy nadawaniu uprawnień diagnostom
Biedziak poinformował PAP, że w raporcie wysłanym do KGP i CBA izba wskazuje trzy "nowe" obszary korupcjogenne związane z kontrolą techniczną pojazdów.
"Chodzi o wydawanie uprawnień kandydatom na diagnostów, zatrudnienie na tych stanowiskach osób prawomocnie skazanych i kontrolę stacji przez powiaty" - wyjaśnił rzecznik NIK. Dodał, że do tej pory przypadku korupcji stwierdzano przy okazji kontaktów kierowców z diagnostami.
Izba stwierdziła, że w 30 proc. badanych powiatów starostowie naruszali prawo przy nadawaniu uprawnień diagnostom. "Nie wykazywali także aktywności" w cofaniu tych uprawnień diagnostom, którzy złamali prawo w zakresie badań technicznych.
Izba miała zastrzeżenia do kontroli przeprowadzonych przez starostów w SKP
Izba miała zastrzeżenia do kontroli przeprowadzonych przez starostów w SKP. W ponad 1/4 zbadanych powiatów były one prowadzone powierzchownie i nie obejmowały kluczowych zagadnień związanych z dopuszczaniem pojazdów do ruchu.
NIK stwierdziła, że stacje zatrudniają osoby karane lub podejrzane o poświadczenie nieprawdy (o sprawności rzeczywiście niesprawnego pojazdu) w dowodach rejestracyjnych lub przyjmowanie łapówek w zamian za tego rodzaju usługę. Osoby takie były zatrudnione w blisko połowie skontrolowanych powiatów.
Rekordową liczbę nielegalnych stacji (względem wszystkich działających na danym terenie) ujawniono w powiatach łomżyńskim i zamojskim (dziewięć na dziesięć SKP). W łosickim było ich siedem (na osiem SKP), w konińskim dziesięć na 12 SKP, a w elbląskim i siedleckim dziewięć na 11 SKP.
"Jedyną możliwością weryfikacji takiego dokumentu byłoby udanie się do SKP i skontrolowanie jej"
Według Pawła Biedziaka z powodu braku centralnej ewidencji stacji diagnostycznych, policjant kontrolujący dokumenty pojazdu nie jest w stanie stwierdzić, czy wystawiła je stacja działająca legalnie, czy nie.
"Jedyną możliwością weryfikacji takiego dokumentu byłoby udanie się do SKP i skontrolowanie jej" - powiedział Biedziak.
Z danych izby wynika, że w Polsce funkcjonuje ok. 3,5 tysiąca stacji kontroli, w których pracuje ponad 9 tysięcy diagnostów. Okresowym badaniom technicznym rocznie podlega około kilkanaście milionów pojazdów. Do stacji kontroli wpływa z tego tytułu około 2 mld złotych.