Zmiana sposobu wyznaczania ceny akcji, które mogą zostać kupione przez menedżerów Dom Development w ramach programu opcji menedżerskiej, to, moim zdaniem, zły pomysł.
Inie przekonuje mnie do tego pomysłu to, że podobnie w czasie bessy w latach 2001-2002 postępowały amerykańskie spółki giełdowe.
Opcja menedżerska ma nie tyko związać najlepszych, najcenniejszych menedżerów z firmą. Moim zdaniem przede wszystkim ma być swoistą premią dla osób zarządzających firmą. Powinna więc być tak skonstruowana, by motywowała menedżerów do podnoszenia wartości spółki. Kryteria warunkujące jej przyznanie nie mogą być uznaniowe. Myszą być mierzalne, czytelne i znane wszystkim uczestnikom rynku. I powinny być niezmienne.
Także cena, po której akcje będą mogli objąć menedżerowie, musi być ściśle określona. Uzależnianie jej od aktualnego kursu rynkowego akcji jest moim zdaniem wędrówką na skróty i - co najważniejsze - nie jest w interesie innych akcjonariuszy. Jeśli cena zależy od kursu akcji na giełdzie, oznacza to, że menedżerowi w zasadzie zawsze opłaci się ją zrealizować. A potem pozostaje już tylko szybka realizacja zysków.
Także w przypadku ceny ustawionej na sztywno na zasadzie cena emisyjna równa wartości nominalnej akcji, w sytuacji gdy wartość nominalna akcji jest wielokrotnie niższa od ceny rynkowej jest czymś chorym. W mojej opinii cena zakupu akcji w ramach opcji ma motywować menedżerów także do tego, by kurs akcji rósł. Ten mechanizm sprawia, że to de facto rynek nagradza menedżerów.
Odnoszę wrażenie, że rada nadzorcza Dom Development inaczej niż ja pojmuje, czym jest opcja. Z jej decyzji, by sztywną cenę, która jest dziś wielokrotnie wyższa od kursu rynkowego, zastąpić ceną uzależnioną od tego kursu wynika, że opcja to element wynagrodzenia menedżera, które musi on dostać. Inaczej mówiąc, znika czynnik motywacyjny, pozostaje tylko czynnik lojalnościowy.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama