Deficyt budżetowy po marcu wyniesie ponad 12 mld zł. To niemal 70 proc. rocznego planu. Spokojnie, to jeszcze nie załamanie budżetu - uspokaja Ministerstwo Finansów.
Resort przedstawił wczoraj szczegółowy harmonogram wykonania tegorocznej ustawy budżetowej. Wynika z niego, że już po trzech miesiącach różnica między wydatkami i dochodami wyniesie niemal 2/3 tej zaplanowanej na cały rok.

Szybko osiągniemy limit

- Nasz harmonogram zakłada dość szybkie osiągnięcie poziomu deficytu zbliżonego do limitu z ustawy budżetowej - przyznaje wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska.
- To, że w marcu dochodzimy do 2/3 planu, nie jest dla mnie powodem do niepokoju - dodaje.
Jak mówi, wynika to ze specyfiki realizacji planu wydatków.
- Na początku roku mamy pewne sztywne terminy płatności. W I kwartale mamy np. do wypłacenia pięć rat subwencji. Druga sprawa to terminy płatności składek do Unii Europejskiej. Po trzech miesiącach wypłaciliśmy już 41,5 proc. rocznego planu składki.
Według wiceministra deficyt będzie gwałtownie rósł jeszcze do kwietnia. Wtedy sięgnie niemal 90 proc. planu rocznego. W kolejnych miesiącach będzie oscylował wokół tego poziomu.
Żeby plan się powiódł, w połowie roku do kasy państwa muszą wpłynąć unijne środki na budowę dróg. Wtedy budżet mógłby złapać oddech, deficyt mógłby się zmniejszyć do około 12 mld zł - czyli niespełna 70 proc. Jednak nie ma gwarancji, że tak się stanie, co przyznaje samo MF.
Według wiceministra finansów dokładne prognozowanie dochodów z UE i wielkości finansowanych nimi wydatków było najtrudniejsze przy tworzeniu harmonogramu.
- Po doświadczeniach z końca 2008 r. każdy z dysponentów chce jak najszybciej uzyskać środki z budżetu. Dużo większym problemem było w miarę dokładne ustalenie rozkładu wydatków i dochodów budżetu uzyskiwanych z Unii Europejskiej. Mówimy o kwocie 33 mld zł - mówi Elżbieta Suchocka-Roguska.

Dwa scenariusze

Jeśli budżet osiągnie całoroczny limit deficytu w trakcie roku, wówczas możliwe są dwa scenariusze: albo rząd rozporządzeniem zablokuje wydatki, albo parlament znowelizuje budżet, zwiększając deficyt.
- Na razie nie ma opcji zwiększania deficytu - deklaruje wiceminister finansów.
Ministerstwo Finansów rozpisało dochody i wydatki na poszczególne miesiące roku przy założeniu, że całoroczne wpływy będą o około 17,3 mld zł mniejsze, niż to zapisano w ustawie budżetowej. Zdaniem Elżbiety Suchockiej-Roguskiej to efekt przyjęcia prognozy wzrostu na poziomie 1,7 proc. i inflacji średniorocznej w wysokości 1,9 proc.
- Harmonogram został sporządzony przy założeniu, że część wydatków nie będzie poniesiona - mówi wiceminister.
I dodaje, że resorty będą musiały wdrożyć plany oszczędnościowe przygotowane na przełomie stycznia i lutego.
W sumie ministerstwa zobowiązały się do zmniejszenia swoich wydatków łącznie o około 20 mld zł.

Małe pole do cięć

Według wiceministra pole do dalszych cięć jest bardzo mocno ograniczone.
- Jeśli miałoby to być kilkaset milionów czy miliard, to jeszcze nie byłby to duży problem. Ale większe kwoty trudno byłoby znaleźć - mówi.
- Gdy negatywne skutki kryzysu przełożą się np. na rynek pracy, wówczas problemy może mieć Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, bo spadną mu wpływy ze składek. Poza tym napięta sytuacja jest w finansowaniu kosztów obsługi długu. Kurs złotego przekłada się na wzrost kosztów obsługi części zagranicznej, nie wiemy jeszcze, czy spadek stóp procentowych i związane z tym mniejsze nakłady na obsługę części krajowej to zrekompensują - dodaje wiceminister.
Decyzja, co dalej z budżetem, ma zapaść w połowie roku.
- Jeśli zdecydujemy o nowelizacji, wówczas dokonamy ponownego przeglądu wydatków, zwłaszcza w rezerwach celowych - mówi Elżbieta Suchocka-Roguska.