Kluczowe jest, byśmy zainwestowali pieniądze z funduszu odbudowy w transformację energetyczną, która sprawi, że ceny energii nie zabiją polskiego przemysłu - mówi Krzysztof Mazur, wiceminister rozwoju.



Na co Polska wyda pieniądze z unijnego funduszu odbudowy? Łącznie to będzie prawie 60 mld euro.
Najważniejszym dzisiaj problemem są ceny energii. Dlatego kluczowe jest, byśmy zainwestowali te środki w transformację energetyczną, która sprawi, że ceny energii nie zabiją polskiego przemysłu. Fundusz powstał nie tylko po to, by odbudować gospodarkę po COVID-19, ale też by zbudować jej odporność na kolejną dekadę. Jeśli systemowym wyzwaniem dla polskich przedsiębiorców są rosnące rachunki za energię, bo ceny uprawnień do emisji CO2 są coraz droższe, to celem staje się transformacja energetyczna. Wysokie ceny energii stają się obciążeniem zwłaszcza dla przemysłów energochłonnych, takich jak sektor hutniczy czy chemiczny. Kiedy przemysł musi płacić coraz więcej za energię, to w pewnym momencie może dojść do wniosku, że nie ma dla niego przyszłości w Polsce i że przenosi się do Chin i do Indii, mamy wtedy do czynienia ze zjawiskiem ucieczki emisji. A to może wywołać kolejny kryzys, co pokazała pandemia. Jeśli przemysł farmaceutyczny przenosi produkcję na rynki wschodnie, a my na gwałt potrzebujemy leków, to nie mamy odpornej gospodarki.
Zgodnie z wytycznymi Brukseli na politykę klimatyczną ma zostać wydane 37 proc. środków. Jak Polska zamierza dostosować się do tych wytycznych? Jakie projekty z tego obszaru są planowane?
My jako Ministerstwo Rozwoju chcemy postawić na farmy wiatrowe, zarówno te na lądzie, jak i te na Bałtyku. Tutaj potrzebne są konkretne inwestycje w przyłącza, by farmy miały dostęp do infrastruktury lądowej. Kolejna kwestia to rozwój OZE w domach wielorodzinnych. Następnym krokiem po fotowoltaice rozproszonej powinny być inwestycje w magazynowanie energii, co pozwoli uniknąć dużych obciążeń dla sieci energetycznych w słoneczne dni, a prosument będzie mógł z niej korzystać w dni pochmurne. Stawiamy również na rozwój gospodarki o obiegu zamkniętym, dlatego zgłosiliśmy pomysł stworzenia Green Innovation Hub, który będzie wspierał przedsiębiorców w transformacji do działalności w obszarze GOZ (gospodarka o obiegu zamkniętym – red.). Na pewno ważnym elementem jest efektywność energetyczna budynków. Zgłosiliśmy do krajowego planu odbudowy zasilenie funduszu termomodernizacji i remontów oraz powołanie krajowego funduszu rewitalizacji. Kolejnym ważnym elementem jest wsparcie dla samorządów. Chcielibyśmy powołać instytucję, która pomagałaby samorządom dokonywać modernizacji energetycznej w konkretnych gminach.
Na czym ta pomoc by polegała?
Do gminy przyjeżdżałby audytor, który pomagałby władzom gminy w ocenie, czy najpierw należy ocieplić szkołę, zainstalować fotowoltaikę na budynku szpitala, czy zainwestować w transport niskoemisyjny. Udzielałby też wsparcia w np. przestawianiu elektrociepłowni z węgla na źródła niskoemisyjne.
Nie będzie problemu z osiągnięciem celu klimatycznego wyznaczonego przez Brukselę w tym funduszu?
Zakres przedsięwzięć zgłoszonych do krajowego planu odbudowy wydaje się gwarantować realizację tego wymogu. Na przykład jeżeli będziemy w stanie funduszem termomodernizacji i remontów objąć możliwie dużą liczbę budynków, to tak, nie będzie to dużym problemem.
To wygląda tak, jakby Polska szykowała się na realizację celu neutralności klimatycznej.
Bez względu na dyskusję o tym celu Polska działa zgodnie z polityką klimatyczną UE od 15 lat. Jej sercem jest system handlu uprawnieniami do emisji ETS. Polskie firmy energetyczne płacą za emisję CO2 każdego miesiąca. Może być takie medialne wrażenie, że dopóki nie zaakceptujemy celu neutralności klimatycznej, doputy te ceny nie będą się zmieniały. To nieprawda. Bez zaakceptowania neutralności klimatycznej i tak zapłacimy za to w comiesięcznych rachunkach. Ceny pozwoleń stale rosną i już teraz odczuwają to zarówno obywatele, jak i przedsiębiorcy.
I będą zapewne rosły, bo Unia proponuje wyższy cel na 2030 r. Do tego czasu emisje w UE mają zmaleć o 55 proc. w stosunku do 1990 r. Tu Polska nie ma możliwości weta i dużo trudniej będzie się temu sprzeciwić. Czy ten opór wobec neutralności klimatycznej ma w ogóle sens, skoro i tak odczuwamy coraz dotkliwiej rosnące ceny energii?
Nie ma zrozumienia po stronie UE, że nie startujemy z tego samego poziomu. Z politycznego punktu widzenia mówienie o tym ma sens. Osiągnięcie przez Polskę neutralności klimatycznej w 2050 r. to koszt liczony w setkach miliardów euro, a dzisiaj w puli wraz z Funduszem Sprawiedliwej Transformacji mamy nieco ponad 60 mld euro. Środki proponowane przez UE są absolutnie niedostosowane do skali wyzwań i chcemy, by Unia zdawała sobie z tego sprawę. Dla kraju takiego jak Szwecja, który ma już rozwiniętą energetykę atomową i wodną, osiągnięcie neutralności klimatycznej będzie się odbywało bez zbędnego wysiłku. Polska w 1990 r. miała 100 proc. energetyki opartej na węglu.
Ministerstwo Rozwoju ma swoje plany, ale inne resorty zgłaszają własne pomysły do krajowego planu odbudowy. Podobno liczba wszystkich projektów zgłoszonych przez resorty wynosi 2,5 tys.
Lipiec i sierpień to był okres burzy mózgów. Powstało osiem zespołów międzyresortowych, które koordynuje resort funduszy. W każdym zespole mamy swojego reprezentanta, więc widzimy całość tego procesu. Nastąpiła naturalna selekcja, z ponad 2 tys. fiszek mamy dzisiaj ponad 1,2 tys. Pozostałe zostały odrzucone jako niespełniające kryteriów. Warto dodać, że rozpoczęliśmy ten proces, nie wiedząc do końca, jakie będą wytyczne KE. Dopiero teraz są one doprecyzowane. Od początku było wiadomo, że liczyć się będą przede wszystkim projekty sygnowane jako cyfrowe czy zielone. Teraz Komisja po raz kolejny jeszcze wyraźniej akcentuje potrzebę realizacji ambitnych reform strukturalnych. Wcześniej nie było też mowy o tym, że szczególny priorytet nadany zostanie projektom międzynarodowym.
W jaki sposób zmiany w kierownictwie Ministerstwa Rozwoju mogą wpłynąć na realizowane projekty?
Niezależnie od tego, kto będzie odpowiadał za dalsze prace nad projektami prowadzonymi w MR, nawet jeśli to nie będzie już moim zadaniem, to pozostają one aktualne i bardzo ważne z perspektywy gospodarczego programu rządu. Polska potrzebuje tych projektów bez względu na zmiany w kierownictwie Ministerstwa Rozwoju.
Poza cenami energii, jakie projekty są postrzegane jako kluczowe?
Mamy pomysł na hub biotechnologiczny, który pomoże zapewnić suwerenność lekową UE. Większość leków produkowana w Europie powstaje na bazie środków czynnych importowanych spoza Unii, przede wszystkim z Indii i Chin. Po COVID-19 to ma się zmienić. Polska jest w o tyle dobrej sytuacji, że 40 proc. środków czynnych będących wkładem do leków produkowana jest u nas. To są polskie firmy takie jak: Polfarma, Adamed, Polfa Tarchomin. Są też producenci zagraniczni, m.in. Astrazeneca. My chcemy powołać instytucję, która da firmom możliwość prowadzenia testów bez konieczności budowania własnego laboratorium. To przeniosłoby produkcję leków na wyższy poziom. Jeśli firma nie ma pieniędzy na przeprowadzenie własnych badań, może skorzystać z hubu działającego jak laboratorium na wynajem. Myślimy nie tylko o dużych firmach, ale też o start-upach i MSP.
Polska w ramach funduszu odbudowy dostanie łącznie prawie 60 mld euro, ale z tego 23 mld to będą dotacje, reszta to pożyczki. Sporządzana lista inwestycji obejmuje już pożyczki?
To jest dopiero przed nami. Na koniec będzie trzeba ustalić hierarchię ważności projektów i to będzie decyzja Rady Ministrów. W pierwszej kolejności skupiamy się na środkach bezzwrotnych i dopiero w momencie, gdy one okażą się niewystarczające, podejmiemy decyzję o pożyczkach.
Co jeszcze jest priorytetem dla resortu?
Łącznie mamy osiem priorytetów. Myślimy o polskim mikroprocesorze. Jest pomysł, by pozyskując środki z krajowego planu odbudowy, postawić linię produkcyjną, oczywiście nie od zera, ale w oparciu o zakup licencji od jednego z globalnych graczy. W ten sposób mielibyśmy produkt bezpieczny dla polskiej administracji, która nie musiałaby już np. przy produkcji dowodów osobistych być zależna w 100 proc. od dostawców z zewnątrz. Z tego mogłyby też skorzystać polskie firmy mające do dyspozycji mikroelektronikę na miejscu.
Wśród naszych priorytetów są też fabryki uczące się. Bardzo wiele uczelni technicznych nie ma laboratoriów, w których mogłyby uczyć w realiach współczesnych fabryk. Chcemy zbudować uczelniom takie laboratoria, by studenci kończący automatykę i robotykę nie musieli się uczyć zawodu w fabryce, ale mogli to robić jeszcze na studiach. Z laboratoriów mogłyby korzystać też mniejsze firmy.