Związkowcy odrzucają rządowe plany Polityki Energetycznej Państwa do 2040 r. Zapowiadają protesty, nie wykluczają strajków.
Podczas wczorajszego spotkania centrali związkowych zdecydowano o reaktywowaniu Międzyzwiązkowego Komitetu Protestacyjno-Strajkowego Regionu Śląsko-Dąbrowskiego oraz o ogłoszeniu pogotowia strajkowego w regionie.
Związki domagają się też przybycia do Katowic premiera Mateusza Morawieckiego i rozpoczęcia rozmów, najpóźniej do poniedziałku. Jeśli to nie nastąpi i rząd nie będzie gotowy do ustępstw, rozpoczną akcje protestacyjne, nie wyłączając zaprzestania pracy. – Strajki są ostatecznością, ale wdrażanie takiego planu byłoby dramatem dla całego Śląska, nie tylko górnictwa, ale też ciepłownictwa, przemysłu hutniczego czy motoryzacyjnego. To zagrożenie dla setek tysięcy miejsc pracy w regionie – mówi Artur Braszkiewicz, wiceszef Solidarności w Polskiej Grupie Górniczej.
Górnicy przyznają, że są zaskoczeni dokumentem, którego założenia przedstawiono w ubiegłym tygodniu. – Nikt go z nami nie konsultował. A przecież jeszcze niedawno rząd za swój sukces uznawał to, że podczas szczytu klimatycznego w Brukseli Polska nie podpisała deklaracji neutralności klimatycznej do 2050 r. Z racji struktury naszej energetyki mieliśmy podążać własną drogą – wskazuje przedstawiciel Solidarności. Zdaniem górników planowane odchodzenie od węgla jest zbyt szybkie – zgodnie z aspiracjami rządzących w ciągu najbliższej dekady ma zmniejszyć się z pułapu ok. 70 proc. do co najwyżej 56 proc., a 10 lat później spaść do poziomu 11–28 proc. I choć rządowy dokument nie stwierdza tego wprost, strona społeczna ocenia, że takie tempo to terapia szokowa, która przełoży się na szybkie zamykanie kopalń i likwidację miejsc pracy. – Nikt nie przedstawił jeszcze szczegółowego planu zamykania kopalń, ale ten dokument wyraźnie wskazuje, że stanie się to lada chwila – mówi Artur Braszkiewicz.
Górnicy zastanawiają się, czy tak szybkie odchodzenie od węgla nie spowoduje braków w produkcji krajowego prądu. – Absurdem byłoby, gdybyśmy mieli zamykać własne kopalnie i importować energię z zagranicy, bo polskie OZE nie zdążyłyby powstać – wskazuje wiceszef Solidarności.
Minister klimatu Michał Kurtyka podczas ubiegłotygodniowego szczytu ekonomicznego w Karpaczu zapowiadał, że inwestycje w odnawialne źródła energii stworzą ok. 300 tys. dodatkowych miejsc pracy. Na transformację gmin żyjących dziś z fedrowania przewidziano 60 mld zł. Związkowcy w to jednak nie wierzą. – Nie przedstawiono żadnych konkretów, nie pokazano nam, jak mielibyśmy to osiągnąć. Dużo większą wagę przywiązuje się dziś do zamykania kopalń niż budowania perspektyw na przyszłość – puentuje Braszkiewicz. Te pieniądze nie wystarczą, ale jak twierdzą eksperci, będzie to jedynie część całego planu gospodarczego dla regionu. – 60 mld zł nie rozwiąże wszystkich problemów związanych z transformacją, ale zarówno rząd, jak i Komisja Europejska dysponują innymi instrumentami, zapewniającymi nowe miejsca pracy, np. przy termomodernizacji – wskazuje Aleksander Szpor, kierownik zespołu energii i klimatu w Polskim Instytucie Ekonomicznym (PIE).
Związkowcy doradzają rządowi, by zablokował na forum unijnym zaostrzanie polityki klimatycznej i uwzględnił niskoemisyjne formy wykorzystania węgla, takie jak produkcja z niego wodoru. – Rząd ma niewielkie pole manewru do modyfikacji planu, bo jeśli Polska dalej chce być częścią UE, to musi realizować swoje zobowiązania. Z kolei inwestowanie w nowe technologie węglowe jest ryzykowne. Trzeba się zastanowić, czy długoterminowo nie jest to odbieranie szansy tym w pełni zielonym technologiom, które przy rosnących cenach uprawnień do emisji okazałyby się bardziej opłacalne dla polskiej gospodarki – ocenia ekspert PIE.