W kwietniu 2013 r. doszło do tragicznego wypadku w fabryce odzieżowej Rana Plaza w Bangladeszu. Pod gruzami budynku zginęło ponad tysiąc osób szyjących ubrania dla największych zachodnich marek. Kolejnych 2,5 tys. odniosło rany. Po tamtych wydarzeniach przez zachodni świat przetoczyła się fala oburzenia i zapewnień, że tak dalej być nie może. Obiecywano, że międzynarodowa presja doprowadzi do poprawy warunków zatrudnienia w „największej szwalni świata” – jak się czasem nazywa ten zamieszkały przez 160 mln ludzi kraj w Azji Południowej. Czy coś się zmieniło na lepsze? Najnowszy raport Banku Światowego każe wątpić.

Z ekonomicznego punktu widzenia Bangladesz znajduje się w pułapce. Tamtejszy sektor RMG (ang. ready-made garment, czyli odzieży gotowej lub po prostu konfekcji) to kluczowa gałąź gospodarki. Powiedzieć, że kraj ma problem z uzależnieniem od jednego tylko źródła dochodu, można było już w połowie lat 90. XX w., gdy RMG stanowiło ponad 50 proc. eksportu kraju. Dziś to już jednak prawie 90 proc.! Biorąc pod uwagę słabo rozwinięty rynek wewnętrzny, władze Bangladeszu w zasadzie nie mają pola manewru.
Wiedzą, że każda próba polepszenia warunków pracy doprowadzi do utraty przewagi konkurencyjnej. A alternatywnego źródła dochodów nie widać. Po tragedii w Rana Plaza pojawiło się zewnętrzne oczekiwanie, że rząd wykona jakieś posunięcie, które dałoby się na Zachodzie przedstawić pod hasłem „O co chodzi, przecież idzie ku dobremu! Patrzcie, rosną pensje i polepszyły się warunki pracy”. Sprzedawcy odzieży w Europie bardzo bowiem nie lubią, gdy ktoś ich łapie za metkę z napisem „Made in Bangladesz”.
Pod wpływem tej presji bangladeskie władze faktycznie dokonały kilku zmian. Podniosły m.in. płacę minimalną. Wkrótce zainteresowanie dramatem w Rana Plaza w naturalny sposób opadło, zaś grupa badawcza Banku Światowego pod kierunkiem ekonomisty Laurenta Bossaviego postanowiła sprawdzić, czy tamto chwilowe uniesienie miało jakiś bardziej długofalowy wpływ na sytuację w Azji.
Swoją analizę podzielili na kilka sektorów. Pierwszym były płace. Tu efekt netto okazał się bliski zeru. Faktycznie, w pierwszym roku po tragedii zarobki – szczególnie kobiet – poszły w górę. W roku 2014 ich wzrost wyniósł średnio prawie 20 proc. Jednak już w roku 2015 wzrostu nie było, a w kolejnych dwóch latach nastąpiły wręcz obniżki, mniej więcej o 20 proc. U mężczyzn amplituda płac była niższa, ale już tendencja niemal ta sama. Zarobki pozostały więc w sumie na podobnym poziomie – niskim i zapewniającym bangladeskiej gospodarce globalną konkurencyjność.
Pewna (nieduża, ale za to trwała) poprawa nastąpiła w warunkach pracy. Tu jednak nie mamy twardych kryteriów (bo co to właściwie znaczy?), a badacze bazują na cyklicznych sondażach przeprowadzanych wśród pracowników. Wynika z nich, że czują się „trochę bardziej zadbani”.
Mierzalny jest już z kolei czas pracy. I tu niespodzianka: w pierwszym roku po tragedii nastąpił delikatny spadek czasowego obciążenia pracą, ale tylko wśród kobiet. Mężczyźni zaś zaczęli pracować więcej (o 5 godz. w skali tygodnia). W kolejnych latach kobiety też zaczęły notować dłuższe zmiany. W roku 2016 było to już 3 godz. więcej tygodniowo. Mimo pierwotnego polepszenia (2014 r.) w latach kolejnych zaczęło też spadać prawdopodobieństwo otrzymania pisemnej umowy. U kobiet nawet bardziej niż u mężczyzn.
Wniosek z badania nie jest wesoły. Pokazuje, że konieczność konkurowania na morderczym światowym rynku w branży tak podatnej na globalizację jak tekstylia w zasadzie nie pozwala na wyjście z pułapki taniej pracy. Nawet szok (jak tragedia w Rana Plaza) nic tu zmienić nie może. Pozostaje trwanie w tym, co jest, lub bardziej radykalne albo rewolucyjne kroki polityczne. Na razie Bangladesz idzie tą pierwszą drogą.

Branża odzieżowa w Bangladeszu odpowiada już za prawie 90 proc. eksportu. Biorąc pod uwagę słabo rozwinięty rynek wewnętrzny, władze kraju w zasadzie nie mają pola manewru. Wiedzą, że każda próba polepszenia warunków pracy doprowadzi do utraty przewagi konkurencyjnej