Wino robi się od Suwalszczyzny po Beskid Niski, od Lubuskiego po Krynki na granicy z Białorusią. Nie ma województwa bez winnicy.
Dziennik Gazeta Prawna
Co jest modne w Polsce 2020?
Pét-naty.
Czyli wina lekko musujące.
Naturalne, niefiltrowane, świeże wino z niewielką ilością drobnych bąbelków, podobne raczej do włoskiego frizzante niż do szampana.
A co było modne w zeszłych sezonach?
Niewątpliwie prosecco, choć wiele osób pijących „prosecco z kija” nie ma świadomości, że piją gazowane pinot grigio pośledniej jakości.
Złamał pan ludziom życie.
Przykro mi, ale prosecco w wersji z nalewaka nie istnieje.
Gdzie w Polsce jechać po wino?
Wszędzie.
Znakomita podpowiedź.
Wino robi się w Polsce od Suwalszczyzny po Beskid Niski, od Lubuskiego po Krynki na granicy z Białorusią. Nie ma województwa bez winnicy.
I zdziwiliśmy tym parę osób.
Bo wina są w najbardziej szalonych miejscach. Nikt by nie wpadł na to, że jest winnica pod Słupskiem, w dodatku Anna de Croy jest jedną z najstarszych w Polsce. Na Suwalszczyźnie jest nie tylko Buda Ruska…
O dziwo, nie prowadzi tej winnicy były prezydent.
Są też Mazury i Warmia.
Czyli raczej pomysły enoturystyczne, gdzie wino jest dodatkiem.
Jest coraz więcej takich pomysłów i to na różnym poziomie, bo prócz klasycznej agroturystyki masz choćby luksusowy Dwór Sanna na Roztoczu, skądinąd w miejscu, gdzie również nikt nie podejrzewałby, iż tam robią wina.
Wyjeżdżam na wakacje, chciałbym odwiedzić winnicę w pobliżu.
Bardzo dobry pomysł. Nawet jeśli nie jesteś jakimś szczególnym miłośnikiem wina, nie znasz się na nim, będziesz tam świetnie ugoszczony i poznasz bardzo fajnych ludzi.
Ale jak te winnice znaleźć?
Wstukujemy w wyszukiwarce „enoturystyka w Polsce” i już mamy propozycje. Jest strona Winogrodnicy.pl z mapą polskich winnic, które można potem wyszukać.
Albo można dopaść ciebie na Twitterze.
(śmiech) Chętnie pomogę. Tym bardziej że w tym roku wiele osób spędza wakacje w Polsce.
Jak ja. Dodatkowo tydzień na Węgrzech, ale to Międzymorze, nie opuszczam Jagiellonów.
Ja tydzień na Morawach, u autentystów.
Czyli jedziemy na wakacje do winnicy. Jak ją wybrać?
W zależności od potrzeby. Mamy skromną agroturystykę winiarską, z jednym apartamentem jak w Winnicy Ingrid pod Zieloną Górą czy mieszkaniem nad winiarnią w Spotkaniówce na Podkarpaciu. Ale mamy też enoturystykę na bogato, czyli Pałac Mierzęcin albo wspomniany Dwór Sanna. No i oczywiście jest wszystko to, co pomiędzy, choćby Płochoccy pod Sandomierzem lub Winnica Agat na Dolnym Śląsku.
Albo można odwiedzać nie jedną, ale kilka winnic w okolicy.
Wtedy najlepiej wybrać region, w którym jest ich więcej, czyli okolice Zielonej Góry, Dolny Śląsk, Małopolska, okolice Jasła na Podkarpaciu lub coś nad Wisłą: Sandomierz lub Janowiec.
Niedługo będzie w Polsce więcej winnic niż pijących wino.
Chyba nie, mamy teraz 300 winnic.
Raczej ponad 500.
Ale ty liczysz wszystkie, a je tylko te w pełni legalne, które sprzedają swoje wina.
Nie mamy oficjalnych regionów winiarskich.
Są miejsca, w których wino udaje się lepiej niż gdzie indziej, choćby Dolny Śląsk, Małopolska, Sandomierszczyzna, Lubuskie. I Małopolski Przełom Wisły, a więc najbardziej zgubna nazwa…
Bo wcale nie leży w Małopolsce.
Tylko na granicy Mazowieckiego i Lubelskiego. Wielu mówi, że to mogłaby być pierwsza polska apelacja, bo łatwo ją zakreślić – winnice są na północ od Sandomierza, między Annopolem a Puławami, nad Wisłą, w okolicach Kazimierza i Janowca. Tam są podobne gleby, dobre warunki i aż się prosi, by to zrobić.
W czym problem?
Chyba w tym, że Kazimierz to miasto turystyczne… A masowi turyści, jak wiadomo, nie są kompletnie zainteresowani ani polskim winem, ani w ogóle winem wyższej jakości.
Niekoniecznie, spójrz na Sandomierz, który staje się stolicą enoturystyki.
Tam historia jest zupełnie inna: boom turystyczny spowodowany serialem „Ojciec Mateusz” zaowocował wieloma imprezami winiarskimi, o różnej jakości, ale jednak koncentrującymi się wokół wina. W wielu knajpach znajdziesz wino od sandomierskich winiarzy, są też w sklepach i rzeczywiście ludzie tego potrzebują.
A więc masowy turysta chętnie po to sięgnie, tylko trzeba mu zaproponować wino, a nie wyłącznie czerstwe koguciki z Kazimierza.
To próbują robić w Janowcu, po drugiej stronie Wisły. Tam są tylko dwie knajpy, obie fajne i w obu jest wyłącznie polskie wino. Ba, otwiera się trzecia restauracja i w niej będzie też tylko polskie wino. Ludzie nie tylko nie protestują, ale też są zadowoleni.
Słyszałem o rieslingu czy merlocie, ale próbuję polskiego wina i czytam, że to solaris, johanniter, rondo czy regent. Co to za dziwa?
To hybrydy, krzyżówki winorośli, zwykle szlachetnej z dziką, mniej szlachetną. Wyhodowano je głównie w niemieckich i francuskich instytutach badawczych po to, by powstały odmiany bardziej odporne na choroby i niskie temperatury.
Dlaczego profesjonaliści narzekają na hybrydy? Są gorsze?
Pierwsza generacja hybryd rzeczywiście nie była najlepsza. Te wina często miały aromaty warzywne, mówiono o pieczarkach, lisach i szczurach. Dodaj do tego nie najwyższe umiejętności winiarzy i już wiadomo, czemu te wina nie mogły podbijać serc. Teraz jest inaczej, choć hybryda nie dorówna tradycyjnej winorośli.
Polska to nie tylko hybrydy.
Mamy coraz więcej odmian szlachetnych, zresztą nie tylko rieslinga czy pinot noir, ale też chardonnay czy gewürztraminera. Kiedyś uznawano, że to nie ma szansy, że zmarznie, a jak nie mróz, to grzyby i pleśń je wykończą, a teraz się przyjmują.
Zaczęło się chyba od Małopolskiego Przełomu Wisły?
I rozprzestrzeniło się, mamy Dolny Śląsk, coraz więcej jest tradycyjnych odmian w Lubuskiem, gdzie przecież przed laty był i riesling, i müller-thurgau. Czemu oni tam teraz sięgają po solarisa czy johannitera? Trochę mnie to irytuje.
Białe odmiany w Polsce dają wina bardzo aromatyczne…
Co Polacy lubią, stąd sukces nowozelandzkiego sauvignon blanc…
Te wina wcale nie są tak kwasowe, jak wieść gminna niesie.
Wiesz, jak statystyczny Polak reaguje na hasło „wino wytrawne”…
Salwuje się ucieczką.
Stąd pozostawienie odrobiny naturalnego cukru w winie i przejście do kategorii „półwytrawne” na etykiecie od razu zwiększa zainteresowanie.
Obaj lubimy wina pomarańczowe, czyli długo macerowane.
To prawda.
W Polsce jest ich nadreprezentacja, bo nasze wina są robione przez freaków i każdy chce spróbować.
One stały się bardzo popularne, czasem także dlatego, że w winie pomarańczowym łatwiej zatuszować błędy w produkcji.
Wspomniałeś o pét-natach, ale wina musujące robią u nas od kilku lat.
To kosztowna produkcja, co przeszkadza w sprzedaży. Polacy pokochali tanie prosecco i trudno im kupić polskie wino musujące za 100 zł, nawet jeśli jest świetne. Tu się robi niebezpiecznie blisko cen szampanów.
Mimo to takie wina się pojawiają.
Ba, mamy jedną z największych polskich winnic, 13-hektarową Winnicę Gostchorze z Krosna Odrzańskiego, gdzie Guillaume Dubois, z mamy Polki i taty Francuza, po pobieraniu nauki w Szampanii, postanowił robić wina musujące nad Odrą. I robi wyłącznie wina musujące, w dodatku w dobrej cenie.
Wciąż ludzie pytają: „To jak to, w Polsce robi się wino”?
Tak i odpowiadam im, że robi się go z roku na rok coraz więcej i jest coraz lepsze.
Coraz lepsze, bo umieją coraz więcej?
Polscy winiarze bardzo szybko się uczą na błędach, od siebie nawzajem, od innych, ale się uczą. Naturalnie, wciąż zdarzają się wpadki, roczniki trudniejsze, z którymi nie potrafią sobie poradzić, ale generalnie jakość rośnie.
Tym mi zaimponowali Płochoccy, że u nich z roku na rok wina są coraz lepsze.
Właśnie tak jest, a weźmy pod uwagę, jak świeża to historia. Boom, który przeżywamy, to nawet nie 10, ale ostatnie 2–3 lata. To ma kolosalne znaczenie, bo dla wina 10 lat to nic, a dla winorośli mniej niż nic.
Wszędzie na świecie chwalą się, że robią wino ze starych krzewów.
A u nas najstarsze mają z kilka, czasem kilkanaście lat. Polskie winnice to wciąż bardzo małe projekty, przeciętna to raptem 1,5 ha.
Z tego nie da się utrzymać.
Dlatego wino w Polsce jest robione po godzinach, przez hobbystów. Nawet jeśli część tego wina sprzedajesz, to nie jesteś w stanie się z tego wyżywić.
Nawet Płochoccy, duża firma, mają raptem 5 ha.
To dobry przekład, bo oni przez kilkanaście lat dojeżdżali do swojej winnicy, potem przestał pracować Marcin, który poświęcił się winu, a dopiero niedawno z pracy w korpo mogła zrezygnować Basia.
Dlaczego polskie wina są drogie?
Niezależnie od tego, czy masz 15 ha czy 1,5 ha, pewne koszty są stałe. Musisz wynająć maszynę do butelkowania, bo tylko największe winnice w Polsce stać na własne. W końcu taka profesjonalna maszyna potrafi kosztować milion złotych.
To się nigdy nie zwróci.
Zbyszek Turnau, właściciel największej w Polsce Winnicy Turnau, powiedział mi jasno: „Ani za mojego życia, ani za życia Jacka, mojego syna, te inwestycje się nie zwrócą. Może wnuk będzie na tym zarabiał”.
To inwestycja, a bieżąca produkcja?
Poza podatkami mamy jeszcze nieznaną nigdzie indziej na świecie opłatę za umieszczenie nazwy szczepu na etykiecie.
Czysty nonsens.
Za to, że możemy napisać na winie, że jest zrobione ze szczepu riesling czy solaris, trzeba zapłacić. To rzeczywiście absurd, bo nie bada się każdej butelki, tylko jednorazowo.
No i kontroler się na tym nie zna.
Zajmuje się tym instytucja o najdłuższej nazwie w Europie. Jesteś gotowy, by to podać?
Spróbujmy.
Wojewódzki Inspektorat Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych.
Zmyślasz.
Nie. Serio takie coś istnieje i przyznaje, za opłatą, certyfikaty, że riesling to riesling. Słyszałem anegdoty o panach z klaserem, w którym ma liście winorośli i porównuje.
Nasz producent zrobił wino i teraz musi je sprzedać.
Szuka festynów czy targów, trochę odpustowych okoliczności, ale każdy początek może być dobry. Gorzej jest później…
Bo w mniejszych miastach nie ma sklepów z winem, a handel przez internet jest zakazany.
I to jest problem, zwłaszcza dla polskich winiarzy, bo trudno do nich dojechać, są niewielcy i supermarkety nie są nimi zainteresowane. Wtedy idealnym wyjściem jest sprzedaż tego wina podobnym sobie pasjonatom przez internet.
Kto się zajmuje winiarstwem w Polsce? Panowie na emeryturze, którzy zaczynali od 5 arów, a teraz mają ich 50 i plik banderol do naklejenia?
Tacy też, ale również młodzi ludzie tuż po studiach lub biznesmeni, którzy doszli do wniosku, że chcą zmienić coś w swoim życiu. I to się zaczyna jako hobby, odskocznia od codzienności. Oczywiście zwykle robią to ludzie, którzy od lat pili wina i których łączy pasja.
Bo trzeba pasji, żeby robić u nas wino.
Tak, to nie jest normalny biznes nastawiony na zysk, to raczej sposób na życie.
Idealiści?
Przeciętna cena działki dopiero przygotowanej pod nasadzenia w Polsce to teraz średnio 100 tys. zł za hektar. Tymczasem znany tokajski winiarz Zsolt Berger sprzedawał niedawno parcelę Narancsi, z której robił zawsze bardzo dobre furminty. To jest 1,7 ha obsadzone często kilkudziesięcioletnimi krzewami. Wiesz, za ile to wystawił? Za równowartość 65 tys. zł.
Słucham? Darmo dawał.
Mówię to samo znajomemu na Węgrzech, a on mi na to: „Nie, drogo chciał! W Mád jest jeszcze taniej!”.
W legendarnym Mád?
Tak, w tym kultowym Mád, hektar winnicy na wzgórzu można znaleźć nawet za 45 tys. zł. To dowód na to, że jeśli ktoś chce to wszystko robić w Polsce, a nie w Tokaju, to znaczy, że nie robi tego z biznesowych kalkulacji.
Pasja pasją, ale jest kilka dużych firm.
Największa jest Winnica Turnau, liczy teraz 34 ha i cały czas dosadzają krzewy, rozbudowują winiarnię.
To już międzynarodowy rozmiar.
Tak, chociaż przez długie lata dokładali do tego z ogromnego gospodarstwa rolnego, na którym zarabiali.
Turnauowie – przykład narodowej dumy, czyli Polacy zatrudniający niemieckiego gastarbeitera.
(śmiech) Przykład rozsądnego, superprofesjonalnego podejścia do sprawy. Nie było studiów ani kursów dla winiarzy, nikt nie mógł nauczyć się fachu przy ojcu. Można było uczyć się na błędach, i tak jak Michał Pajdosz mieć dużo szczęścia, być cudownym dzieckiem. Michał po śmierci taty pierwsze wino robił, ucząc się po nocy z internetu i korzystając z rad kolegów ojca. Efekt? Fenomenalny rocznik i leżąca pod Głogowem Winnica Jakubów do dziś trzyma poziom.
Wróćmy do Turnauów.
Oni nie chcieli ryzykować i zatrudnili enologa Franka Fausta, którego rodzina robi wina od pokoleń. To był znakomity wybór, wszyscy są zadowoleni.
Drugą co do wielkości w Polsce jest winnica w mieście.
Leżąca na krakowskich Bielanach, pod klasztorem kamedułów Winnica Srebrna Góra. Rzeczywiście, 28 ha w mieście.
Kolejni?
Winnica Jaworek, jakieś 10 km od Wrocławia, ma 17 ha i reszta, która się cały czas rozwija.
Ciekawym pomysłem jest projekt samorządowy w Lubuskiem.
W Zaborze, niedaleko Zielonej Góry, władze województwa podzieliły ponad 30-hektarową parcelę na działki. Teraz dzierżawcy często je łączą i powstają tam ciekawe wina, ale bardzo fajny jest sam pomysł, w który zaangażowało się województwo. Stworzyli centrum winiarstwa, pokazują tam historię, a jednocześnie na miejscu są producenci i można spróbować ich win.
Poświęciłeś się winu.
Wiem, że to wyświechtana fraza, ale historia dzieje się na naszych oczach. Dopiero od dekady odradza się, a właściwie powstaje nowoczesne polskie winiarstwo i ja się temu przyglądam, rozwijam się przy tym. Ja się tym jaram.
Ale przecież kochasz nie tylko wina polskie.
Jestem wierny Europie Środkowej: Morawy, Węgry, Słowacja…
Winiarstwo Jagiellonów, to rozumiem.
Przez całe lata piłem wina hiszpańskie, notabene nie mam pojęcia, co zrobię z kolekcją tych win, bo już do nich nie zaglądam. Piłem mnóstwo win włoskich, zwiedzałem te winnice, ale zakochałem się w lokalności, w tym, co tutejsze.
Dlaczego mam kupować wina polskie, skoro inne są tańsze, czasem lepsze?
Bo warto próbować lokalnych produkty. Tak się teraz żyje, to jest moda. Kupujemy lokalne sery, a w restauracji nie wszyscy szukamy ramenu, tylko polskich produktów. Polskie wino odtwarza się i rośnie razem z nami.
Kiedy po raz pierwszy piłeś polskie wino?
Takie z nieoficjalnej sprzedaży piłem podczas jednego z Winobrań w Zielonej Górze. Było pokątnie sprzedawane.
Legalnie polskie wina można pić dopiero od 2008 r.
Kupiłem dwie butelki od lokalnych winiarzy, bez etykiet. Wrzuciłem je do samochodu, gdzie doszło do powtórnej fermentacji i obie eksplodowały mi bardzo widowiskowo.
Trudno nazwać to degustacją.
Taki był mój pierwszy kontakt z polskimi winami.
A kiedy po raz pierwszy trafiły do twoich ust, a nie tylko na twoją wycieraczkę?
To był Feniks 2008 z Winnicy Jaworek, pierwsze polskie wino, które pojawiło się w legalnej sprzedaży. To był czerwiec 2009 r., jak widać cała ta historia ma raptem z 10 lat.
Próbowałeś każdego polskiego wina?
Robię, co w mojej mocy… (śmiech) ©℗