Polska musi przyjąć euro!” – przypominają nam co jakiś czas decydenci z Brukseli. W takich chwilach w korytarzach NBP wieje chłodem. Nie tylko stałby się on ledwie filią europejskiego nadzorcy, ale trzeba by było się zastanowić, co zrobić z rzeźbą, która wita gości w jego siedzibie – z popiersiem Władysława Grabskiego.
Gdy w 1918 r. przyszły premier obejmował funkcję prezesa Głównego Urzędu Likwidacyjnego, Polska pogrążona była w chaosie. Miał oszacować straty wojenne i dogadać się z sąsiadami, którzy jeszcze niedawno byli okupantami. Rok później otrzymał tekę ministra skarbu i w mig pojął, że walka z inflacją w państwie, w którym funkcjonują cztery waluty (marki: polska, niemiecka, austriacka i rubel carski), to karkołomne zadanie.
Dziennik Gazeta Prawna
Gdy obejmował w 1923 r. urząd premiera, inflacja wynosiła aż 36 tys. proc., czyli 16 tys. razy więcej niż dzisiaj. Grabski postanowił więc stworzyć nową walutę. W 1924 r. wprowadzono złotego (1 złoty = 0,2903 grama złota). Grabski rozumiał, że podstawą silnej waluty jest stabilny budżet państwowy i by osiągnąć ten cel, użył metod, które teraz można by nazwać neoliberalnymi. Z jednej strony wprowadził dyscyplinę budżetową i zasadę, że zwyczajne wydatki muszą być pokrywane z przychodów, a nie długów, ograniczał wydatki na administrację i subsydia dla państwowych firm. Z drugiej, próbował wprowadzać nowe podatki, podnosić istniejące i tworzyć intratne monopole państwowe, m.in. spirytusowy i zapałczany. Gdyby nie ta druga strona, mógłby dziś zostać idolem polskich wolnorynkowców. Jego dzieło miało jednak zostać dokończone dopiero w latach 90.