"Wielki kryzys może dotknąć zarówno kraje biedniejsze, zaliczane do koszyka Emerging Markets, jak i bogate, takie jak Stany Zjednoczone czy państwa Europy Zachodniej" - mówi Grosse. Twierdzi też, że największe koszty tąpnięcia poniosą kraje takie jak Argentyna lub Turcja, które już dzisiaj mają poważne wewnętrzne problemy makroekonomiczne. To właśnie one - jak uważa - mogą być wystawione na największy atak spekulacyjny.
Profesor twierdzi, że najskuteczniej przed kryzysem mogą bronić się Chiny, ponieważ dysponują najsilniejszymi instrumentami reagowania na sytuację kryzysową na rynkach finansowych. "Z jednej strony mają bardzo duże oszczędności, powyżej 3 bilionów dolarów, zdywersyfikowane w różnych walutach. Z drugiej zaś jest to kraj, który sprawuje silną kontrolę nad rynkami finansowymi, nad przepływami finansowymi" - argumentuje. Zauważa, że już w tej chwili Chińczycy zacieśniają kontrolę nad swoimi instytucjami finansowymi i nad przepływami transgranicznymi.
Zaznacza też, że kontrolę tę ułatwia fakt, że większość chińskich banków to instytucje państwowe albo kontrolowane przez władze regionalne lub lokalne. "Tam nawet jak Chińczyk kupuje wycieczkę zagraniczną i transferuje kilka tysięcy dolarów, to system to rejestruje" - mówi i dodaje, że dzięki temu Chiny są w stanie szybko zablokować wszystkie transfery. "To ważne, bo jak wiemy z doświadczeń kolejnych kryzysów finansowych, inwestorzy w ciągu kilku godzin potrafią wyprowadzić potężny kapitał, doprowadzić do załamania się rynku, sprawić, że lokalny pieniądz staje się śmieciem" - wyjaśnia.
Pytany o to, jak do kryzysu przygotowana jest Unia Europejska, Grosse twierdzi, że wspólnota "w dalszym ciągu nie jest odporna na taki kryzys". Dodaje jednak, że to, jak poszczególne kraje poradzą sobie, zależy od kondycji ich gospodarek. Słabsze kraje w strefie euro mogą być w gorszej sytuacji.