INTERNET | Założyciel Facebooka unikał dotąd losu, którego obawia się prezes każdej korporacji z USA: publicznego przesłuchania w Kongresie
„Ta branża nie potrafi się sama uporządkować [...] Zuckerberg powinien stanąć przed senacką komisją ds. sprawiedliwości” – pisze na Twitterze senator Amy Klobuchar z Minnesoty. „Facebook musi złożyć zeznania przez senacką komisją ds. handlu” – wtóruje jej senator Ed Markey z Massachusetts. „Pora, by Mark Zuckerberg przestał się kryć za swoim profilem na Facebooku” – dodaje Damian Collins, przewodniczący komisji w Izbie Gmin badającej wpływ social mediów na wynik referendum brexitowego.
Tak zareagowali politycy po obu stronach Atlantyku na wynik śledztwa przeprowadzonego przez dziennikarzy „The New York Times” i brytyjskiego „The Observer”. Korzystając z pomocy sygnalisty Christophera Wyliego, wykazali, że Cambridge Analytica – firma zajmująca się analizą danych z mediów społecznościowych – bezprawnie zassała dane ok. 50 mln użytkowników Facebooka z USA. Na ich podstawie tworzyła profile osobowościowe, pod które skrajała przekazy polityczne w formie reklam.
Wiedzieli, nie działali
Sprawa uderza w Facebooka z kilku powodów. Cambridge Analytica pracowała na rzecz Donalda Trumpa, który wybory wygrał. O ile więc trudno powiedzieć, na ile działalność firmy wpłynęła na wynik wyborów, o tyle po raz kolejny uzmysławia potęgę mediów społecznościowych jako narzędzia do walki politycznej i kształtowania opinii publicznej.
Chociaż Facebook umywa ręce, twierdząc, że wina leży po stronie Cambridge Analytica, bo ta wykorzystała dane w nieuprawniony sposób (część z nich została zebrana pod pretekstem działalności naukowej) – to firma wiedziała, że zewnętrzny podmiot w nieuprawniony sposób wykorzystuje zgromadzone na portalu dane. A serwis ograniczył się do wysłania jednego listu z prośbą o ich usunięcie.
– Nie byłem w stanie w to uwierzyć. Czekali dwa lata i nie zrobili absolutnie nic, aby się przekonać, czy dane zostały skasowane – mówił dziennikarzom Wylie, który przez pewien czas pracował w Cambridge Analytica.
Gwiazda social mediów
Cambridge Analytica nie jest jakąś szemraną firmą (jak rosyjska Internet Research Agency, która też maczała palce w ostatnich wyborach prezydenckich w USA). Jej prezes Alexander Nix w wystąpieniach publicznych powołuje się na zwycięstwo Trumpa jako dowód skuteczności świadczonych usług. Jego zdaniem „większość posunięć Trumpa była dyktowana przez dane”. To znaczy, że jeśli z danych Cambridge Analytica wynikało, że w jakimś stanie ludzie bardziej reagują na kwestie związane z imigracją, to kandydat jechał tam i poświęcał imigracji większą część przemówienia. Dzięki temu był w stanie na bieżąco reagować na nastroje elektoratu.
Oficjalnie Cambridge Analytica sięgała po legalnie nabyte dane – od firm wykonujących ratingi konsumenckie dla instytucji pożyczkowych w USA, które są potężnymi brokerami informacji o konsumentach. Danych z Facebooka, przynajmniej oficjalnie, miało tam być niewiele. „Uderzyło mnie ich antropologiczne podejście” – chwaliła analityków w ub.r. dziennikarka „Financial Times”. „Przewidując, jak ludzie będą głosować, nie koncentrują się więc na tradycyjnych, politycznych wskaźnikach – jak branie udziału w wyborach czy przynależność partyjna – ale na danych konsumenckich i profilach psychologicznych”.
Było to możliwe dzięki badaniom, jakie na początku dekady prowadził zespół młodych naukowców na Uniwersytecie Cambridge, w tym absolwent Uniwersytetu Warszawskiego Michał Kłosiński. Młody doktorant już w 2012 r. wykazał, że wyłącznie na podstawie lajków jesteśmy w stanie wnioskować o rasie użytkownika, jego orientacji seksualnej i osobowości. W ten sposób, nawet jeśli nie podajemy takich informacji na Facebooku wprost, to badacze i tak są w stanie wywnioskować je z naszej aktywności na portalu.
Na Kapitol!
Szefostwo Facebooka będzie się musiało zastanowić, zanim odrzuci kolejne zaproszenie do Kongresu. Serwis przeżywa czarną passę od wyborów prezydenckich w 2016 r.; zarzucano mu, że nie kontroluje, kto i w jakim celu kupuje reklamy; potem pojawiły się problemy z cenzurowaniem przez algorytmy poglądów politycznych; teraz wychodzą słabości w kontroli nad tym, co dzieje się z olbrzymią ilością informacji.
„W 1994 szefowie siedmiu największych firm tytoniowych zostali wezwani przed Kongres, aby zeznawać w sprawie szkodliwości palenia. W 2001, po atakach 11 września, na Kapitol stawili się prezesi największych linii lotniczych. W 2008 r., już po wybuchu kryzysu finansowego, kongresmeni przesłuchali prezesów ośmiu banków. Ale kiedy Kongres wezwał Facebooka, Twittera i Google’a w sprawie narodowego kryzysu wywołanego rosyjską inwazją na nasze wybory, prezesi tych firm wysłali swoich przedstawicieli, aby wypowiedzieli się za nich” – napisało na portalu USA Today kilku inwestorów. Ich zdaniem „już czas, aby Kongres wezwał na świadków Zuckerberga, Page’a i Dorseya”. ⒸⓅ
/>
ROZMOWA
Dane wykorzystano niezgodnie z przeznaczeniem
Facebook jest w tej sprawie poszkodowanym czy winnym?
Sam Facebook jedynie pośredniczył w udostępnieniu danych, które przekazano wbrew jego polityce. Były one następnie analizowane i używane przez firmę zewnętrzną. Same dane pozyskano przez pracownika Uniwersytetu Cambridge, który miał je pobierać w celu badań naukowych. To właśnie na nie użytkownicy wyrazili zgodę przed użyciem aplikacji, która zbierała informacje z Facebooka. Dopiero później okazało się, że zostały użyte też w innym celu – do swoistej budowy maszynerii inżynierii politycznej. Mamy tu zatem kwestię świadomości użytkowników. Jako badacz muszę też przyznać, że problemem jest także etyka badawcza. W tym przypadku dane powierzone przez użytkowników w określonym celu zostały wykorzystane nie tylko biznesowo, ale i w technologiach politycznych, zupełnie niezgodnie z ich pierwotnym przeznaczeniem i treścią wyrażonych zgód.
Jak taki wyciek pod względem prawnym może być potraktowany w USA?
O słowo „wyciek” toczy się spór. W sensie technicznym nie był to wyciek danych. Nie przełamano żadnych zabezpieczeń. System działał przecież zgodnie z tym, jak został zaprojektowany. Chodzi tu jednak też o coś głębszego, bo sprawa dotyczy nie tylko ochrony prywatności i danych. Szerzej – chodzi o wrażliwą materię polityczną, o wybory.
Takich firm, dostarczających usługi, jak Cambridge Analitica, jest więcej. W coraz szerszym stopniu wykorzystuje się nowoczesne technologie, także w wyborach w Europie. Nikogo nie powinno dziwić, że w Polsce także byliby na nie chętni. Ten obszar nie podlega obecnie ścisłym regulacjom ani zasadom, dlatego może stanowić o przewadze w wyścigu o wygraną.
Za chwilę zacznie być stosowane RODO? Czy gdyby okazało się, że problem dotyczył danych Polaków, Facebook mógłby ponieść też odpowiedzialność w Polsce?
Wszystko zależy od zastosowania RODO. W tym przypadku sprawa może nie tyle dotyczyłaby samego wycieku danych, co jest dyskusyjne, ile obowiązków uwzględnienia ochrony danych w fazie projektowania, podstaw do przetwarzania danych i przekazywania danych w szczegółowych, wrażliwych kategoriach. Mogłoby potencjalnie dotyczyć też przenoszenia danych, gdy naruszałoby to prawa i wolności użytkowników.
W tym konkretnym przypadku użytkownicy dotknięci tym „badaniem” powinni koniecznie zostać o tym poinformowani. Można się spodziewać, że sprawą zajmą się europejscy regulatorzy ochrony danych.