Przymiarki do budowy gazociągu z szelfu norweskiego, kolejne kontrakty na dostawy LNG z USA, zapowiedź nieprzedłużania kontraktu gazowego z Rosją po 2022 r. – krajobraz polskiego rynku gazu diametralnie się zmienia. To nie tylko kwestia dążenia do uniezależnienia się od rosyjskiego gazu, ale także ekonomii.

W listopadzie rząd pochwalił się kolejnym krokiem do niezależności gazowej Polski- PGNiG podpisało pięcioletni kontrakt z firmą Centrica LNG na dostawy LNG ze Stanów Zjednoczonych. Wejdzie on w życie w 2018 r.

Krok ku niezależności

Wprawdzie to gazowy potentat, a nie rząd podpisywał kontrakt, ale drogę do niego wytyczały polsko-amerykańskie negocjacje na najwyższych szczeblach, których ważnym wątkiem była lipcowa wizyta Donalda Trumpa w Warszawie), a ponadto ta umowa stanowi realizację rządowych zapowiedzi o dywersyfikacji kierunków dostaw gazu do Polski.

Powody do satysfakcji są, na szampan jest jednak za wcześnie. Prezes PGNiG Piotr Woźniak zapowiada wprawdzie, że to pierwszy z kontraktów, na dziś jednak dostawy gazu z tamtego kierunku obejmują ok. 800 mln m. sześc gazu (dokładnych ilości nie podano) w ciągu pięciu lat, co oznacza, że stanowią nieco ponad 1 proc. rocznego zapotrzebowania na gaz w Polsce. Dlaczego zatem kontrakt jest ważny? Po pierwsze dlatego, że przeciera drogę następnym, a po drugie dlatego, że prowadzi do lepszego wykorzystania mocy przeładunkowych i regazyfikacyjnych gazoportu. Te, jak w kwietniu zdecydował rząd, mają być zwiększone z obecnych 5 do 7,5 mld m sześc., a rozważana jest jego dalsza rozbudowa do 10 mld m sześc. lub budowa drugiego terminala w Zatoce Gdańskiej. – Konsekwentnie podejmujemy działania zmierzające do zwiększenia udziału LNG w polskim bilansie paliwowo-energetycznym. Do terminala LNG w Świnoujściu docierają już dostawy z Kataru, Norwegii i USA – mówił przy okazji podpisania przez PGNiG kontraktu minister energii Krzysztof Tchórzewski.

Polityka i ekonomia

Realizacja tych planów plus realizacja projektu Baltic Pipe, którym ma trafiać do Polski ok. 8 mld m sześc. surowca stwarzałyby możliwość zapowiadanej przez rząd rezygnacji z przedłużania kontraktu jamalskiego po 2022 roku. Co to oznaczałoby w praktyce?

O ile dla rządu dominujące mogą być względy geopolityczne, to zarządy firm przeliczają zapowiedzi na realną gotówkę. A są firmy, dla których dostawy gazu są kluczowe. Np. dla Grupy Azoty aż 70 proc. kosztów to właśnie błękitne paliwo, potrzebne do produkcji amoniaku, mocznika i nawozów azotowych. Chemiczny potentat jest największym odbiorcą tego surowca w Polsce – zużywa ponad 2 mld m sześc. rocznie. Ze względu na silną zagraniczną konkurencję – możliwości „wrzucenia rosnących kosztów w ceny nawozów” są mocno ograniczone. A trzeba pamiętać, że np. rosyjskie firmy chemiczne, z którymi polska grupa musi konkurować na międzynarodowym rynku, mają dostęp do tańszego surowca niż Grupa Azoty.

Dlatego z punktu widzenia takich „gazochłonnych” odbiorców jak Azoty czy Orlen, dywersyfikacja dostaw ma kluczowe znaczenie. Dywersyfikacja nie gwarantuje, że gaz będzie tańszy, umożliwia natomiast nabycie gazu na warunkach rynkowych. Dywersyfikacja nie da przewagi konkurencyjnej – bo konkurenci też będą korzystać z tego gazu, a np., firmy z USA mające bezpośredni dostęp do łupkowego surowca (bez kosztów transportu) będą go mogły pozyskać po znacznie niższej cenie – ale jednocześnie będą musiały dodać do swojej ceny koszty transportu swoich produktów na nasz rynek, co da nam szanse na rywalizację.

Dywersyfikacja zbija ceny

Rewolucja łupkowa zmieniła już globalny rynek gazu, a podejmowane obecnie działania na rzecz dywersyfikacji dostaw do Polski są próbą wyciągnięcia korzyści z nowego układu gazowych sił. A dzieje się dużo. Katar coraz mocniej angażuje się na starym kontynencie ze względu na rosnącą konkurencję w Azji, m.in. ze strony Australii. Do Europy trafia też coraz więcej surowca z USA, co wymusza obniżkę cen na tradycyjnych dostawcach.

Jeszcze w 2016 r. średnia cena rosyjskiego gazu wynosiła 159 dol. za 1000 m sześc., lecz w połowie roku spadła do najniższego od 12 lat poziomu – 140 dol. Tymczasem eksperci Fitcha i Bank of America zwracają uwagę, że do 2020 r. w USA, Katarze i Australii uruchomione zostaną terminale o przepustowości 188 mld m sześc. rocznie. To przełoży się na ceny na rynku europejskim. W prognozach jest mowa o 120 dol. za 1000 m sześc., co oznaczałoby zrównanie z węglem.

Rząd stanowczo deklaruje nieprzedłużanie kontraktu jamalskiego, ale mówi jednocześnie, że nie musi to oznaczać całkowitej rezygnacji z rosyjskiego gazu. Oznaczałoby to jednak zerwanie z uzależnieniem się od dostawcy, który dzięki temu, że zaspokajał polskie zapotrzebowanie w dwóch trzecich, mógł swobodnie dyktować stawki. Gdy Rosja stanie się jednym z wielu dostawców, możliwości negocjacyjne strony polskiej znacznie wzrosną.

Z drugiej strony trzeba jednak pamiętać, że większa podaż gazu może w pewnym stopniu wykreować większy popyt, zarówno w skali europejskiej, jak i krajowej. Surowe regulacje dotyczące polityki klimatycznej wymuszają na Europie odchodzenie od energetyki węglowej, co może zwiększyć zainteresowanie elektrowniami gazowymi, zwłaszcza przy spadających cenach surowca, które ze względu na większą niż w przypadku bloków węglowych elastyczność mogą stanowić dobre uzupełnienie dla OZE.

Sytuacja na rynku skłania również polską energetykę do poważniejszego potraktowania błękitnego paliwa, dotychczas uchodzącego za nieekonomiczne.

Dywersyfikacja i prowadzona polityka regulacyjna powinny pozwolić na uzyskiwanie konkurencyjnej ceny błękitnego paliwa tak, aby polski przemysł chemiczny był w stanie dotrzymać kroku zagranicznej konkurencji.



























ADS

PARTNER