Rząd Węgier wypowiedział wojnę mediom, które współpracują z „mafijną siecią George’a Sorosa” i brukselskimi biurokratami. To główny cel wyznaczony przez premiera Viktora Orbána na najbliższe miesiące przed wyborami parlamentarnymi, które odbędą się wiosną 2018 r .



Na wstępie ważne jest zastrzeżenie, że pomiędzy terroryzmem, biurokratami Brukseli a Sorosem Budapeszt stawia znak równości. Działania miliardera – zdaniem rządu – mają na celu zalanie Europy milionem migrantów, co w konsekwencji doprowadzi do pozbawienia jej tożsamości i utworzenia nowego muzułmańskiego imperium. Co więcej, sieci filantropa sięgają aż po instytucje unijne, które wspierają jego plan. To tylko góra lodowa rządowej retoryki.
Sytuacji nie zmienia stanowisko jednego z prominentnych europosłów Fideszu, Györgya Schöpflina, który przekonuje, że to nie Soros stoi za unijną polityką. Dziennik „Magyar Nemzet” dotarł do oficjalnych wytycznych skierowanych do dyplomatów dotyczących ich wystąpień z okazji święta narodowego 20 sierpnia. Jeden z przykładów? „Dziś wybieramy pomiędzy świętym Stefanem (pierwszym królem Węgier, któremu poświęcone jest święto – red.) a George’em Sorosem” czy „stoimy przed wyborem, czy będziemy żyć razem z tymi, którzy atakują naszą kulturę”.
W listopadzie pisałem na łamach DGP o węgierskim rynku medialnym, o przejmowaniu kolejnych tytułów przez stronników premiera Viktora Orbána. Niedawno niektóre tytuły prasy regionalnej także zostały przez nich nabyte. Oznacza to, że docelowo staną się jednym z elementów tuby wyborczej. Rząd także na poziomie ogólnokrajowym ma bowiem przychylną prasę. Teraz przyjdzie czas na wojnę z tymi mniej pokornymi. Na konferencji prasowej, zorganizowanej niedawno przez jednego z członków partii Fidesz, na pytanie, o które media chodzi, zasugerował on, że redakcja zadającego je dziennikarza także się na niej znajduje.
Kontrola przekazu sięga dalej. W czerwcu większość parlamentarna uchwaliła tzw. ustawę plakatową, na mocy której poza okresem kampanii wyborczej zabroniona jest agitacja na plakatach. Przepisy rzecz jasna nie obowiązują plakatów rządowych. Mamy zatem dzisiaj popis obchodzenia tych przepisów poprzez umieszczanie anonimowych antyrządowych billboardów, umieszczanych głównie na powierzchniach, których właścicielem jest Lajos Simicska, czołowy przeciwnik Orbána.
Wybory parlamentarne odbędą się w kwietniu bądź maju przyszłego roku. Na kilka miesięcy przed nimi Viktor Orbán w grupie zdeklarowanych wyborców notuje wynik w okolicach 50 proc. Nie jest jednak pewne, czy koalicji Fidesz-KNDP uda się ponownie uzyskać większość 2/3 w Zgromadzeniu Narodowym. Wydaje się jednak, że i o tym pomyślano. W 2014 r. rozpoczęto masowe przyznawanie obywatelstwa Węgrom żyjącym poza granicami współczesnych Węgier, czyli diasporze z ziem byłego Królestwa Węgierskiego, głównie Słowacji i Rumunii.
Chodzi o milion paszportów, które zostaną przyznane do 2018 r. Ostatnie dane sprzed kilku miesięcy informują o złożeniu 750 tys. rot obywatelskich. Gros nowych obywateli będzie dysponować prawami wyborczymi, a niemalże 100 proc. z nich opowiada się za Fideszem. Znowelizowana w 2011 r. ordynacja wyborcza po raz pierwszy nadała prawa wyborcze Węgrom pozostającym poza granicami kraju, tak diasporze, jak i emigrantom. Diaspora otrzymała jednak dodatkowe ułatwienie w postaci prawa do głosowania korespondencyjnego. Oznacza to, że partia Viktora Orbána wyjdzie wzmocniona o kilkaset tysięcy głosów.
W tym kontekście interesujące dane przynosi analiza sondażu Publicus Intézet, zgodnie z którym przeszło połowa (57 proc.) Węgrów jest przeciwna przyznaniu diasporze czynnego prawa wyborczego, a 77 proc. sprzeciwia się ułatwieniom w głosowaniu. Sondaż pokazuje, że diaspora jest dla Węgrów sporym problemem. Węgrzy lubią o niej mówić, aby podkreślać traumę związaną z utratą ziem i milionów ludności, narzuconą „dyktatem w Trianon” w 1920 r. Tak właśnie sprawę przedstawia sam Viktor Orbán. Jednak kiedy przychodzi do podejmowania konkretnych działań, przekazywania środków finansowych, które trafiają nie do „wewnętrznych Węgier”, lecz diaspory, antypatia się nasila. Dobitnym jej pokazem było referendum w sprawie legalizacji podwójnego obywatelstwa, które odbyło się w grudniu 2004 r., a w którym wzięło udział zaledwie 37,5 proc. uprawnionych do głosowania.
Z drugiej strony po raz kolejny diaspora jako całość staje się narzędziem sporu politycznego, kartą przetargową, testem na to, kto jest prawdziwym Węgrem, a kto nie, i kto komu odbiera prawo do węgierskości. Niekwestionowany jest fakt, że pierwszym, kto tak mocno upomniał się o Węgrów żyjących poza granicami, był Viktor Orbán, ale doprowadzenie do sytuacji zawłaszczenia setek tysięcy ludzi jest sprawą wątpliwą moralnie. W niedawnym liście zaadresowanym do nich premier Orbán pisze o konieczności „wspólnego decydowania”. Formalnie jednak kampania wyborcza jeszcze się nie rozpoczęła, a list miał jedynie na celu uczulenie potencjalnych wyborców o informacjach dotyczących możliwości rejestracji na listach do głosowania. Nie ma jednak wątpliwości, że to co najmniej puszczanie oka do zwolenników, którzy na tego typu gesty są bardzo podatni.
Zdaniem Budapesztu działania Sorosa mają na celu zalanie Europy milionem migrantów i utworzenie imperium muzułmańskiego