Mieli dostać 500 proc. rocznie od ulokowanego kapitału. Wiedzą już, że połowa zainwestowanych środków przepadła, a spółką, której zaufali, interesuje się KNF.
Recyclix. Tak nazywa się spółka, która postanowiła wzniecić ekologiczną rewolucję. Pomysł na biznes – przedstawiany potencjalnym inwestorom – jest prosty. Człowiek wpłaca Recycliksowi pieniądze, w zamian za to otrzymuje wirtualne... śmieci. Firma skupuje odpady, po czym je przetwarza i sprzedaje. Zyskiem dzieli się zaś z inwestorami. Ile można na tym zarobić? 14 proc. miesięcznie. Co daje dokładnie 481 proc. w skali roku. Według szacunków samej firmy zaufało jej ok. 100 tys. Polaków. Według naszych wyliczeń ta liczba może być nawet trzykrotnie mniejsza, choć nadal imponująca.
Spółka chwaliła się, że jej model biznesowy popiera nawet łotewskie ministerstwo ochrony środowiska. A jak jest w rzeczywistości?
Recyclix to spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, której jedynym udziałowcem jest obywatel Łotwy. Jej kapitał zakładowy wynosi 5 tys. zł. Renoma na rynku?
– Nie znamy takiego podmiotu w branży. Jedynie widziałem ich trywialne filmy na YouTubie. Jeśli zajmują się recyclingiem, w co wątpię, to na pewno nie na deklarowaną skalę – twierdzi Dariusz Matlak, prezes zarządu Polskiej Izby Gospodarki Odpadami. I dodaje, że na pierwszy rzut oka działanie tej firmy przypomina mu piramidę finansową. Model jest prosty: póki nie brakuje chętnych do zainwestowania swych pieniędzy, ci, którzy włożyli kapitał jako pierwsi, dostają solidny zwrot. Gdy jednak zainteresowanie się zmniejsza, firma zwija się z rynku.
– Obiecywane przez Recyclix zyski to bzdura. Dziwi mnie, że w czasach, gdy wszędzie mówi się o Amber Gold, ludzie wciąż dają się nabierać na podobne schematy – twierdzi Matlak.
Faktem jest, że środki w jej działalność zainwestowały tysiące Polaków.
Poparcie łotewskiego rządu to mit. Ta, która miała go udzielić, czyli Natalija Cudečka-Purina, starszy ekspert w ministerstwie ochrony środowiska, mówi nam kategorycznie, że nigdy nie wspierała działalności spółki. Jedyna jej styczność z firmą była taka, że dostała zaproszenie na konferencję, w której uczestniczył Recyclix, i wypowiadała się na niej ogólnie na temat gospodarowania odpadami.
Działalnością śmieciowego biznesu zainteresowała się w ostatnich tygodniach Komisja Nadzoru Finansowego (KNF). Oficjalne jej stanowisko brzmi: „Komisja dostrzega przesłanki mogące wskazywać na możliwość naruszenia przepisów prawa”. W grę wchodzi osławiony po aferze Amber Gold zarzut z art. 171 prawa bankowego. Określa on, że nie można bez zezwolenia prowadzić działalności polegającej na gromadzeniu środków pieniężnych innych osób przy jednoczesnym obciążaniu ich ryzykiem utraty pieniędzy. Grozi za to nawet 5 lat pozbawienia wolności.
Co ciekawe, sprawą zainteresowała się już w sierpniu 2016 r. Commissione Nazionale per le Societa e la Borsa (CONSOB), czyli włoska odpowiedniczka KNF. A to dlatego, że w zmysł biznesowy polskiej spółki uwierzyło ok. 40 tys. Włochów. Recyclix bowiem intensywnie się reklamował nie tylko na polskim rynku, lecz również właśnie we Włoszech, w Niemczech i na Łotwie.
CONSOB stwierdziła, że działalność zarejestrowanej w Polsce spółki świadczy o tym, że działa ona jak piramida finansowa. Co jest zabronione nie tylko prawem polskim, lecz także włoskim.
KNF swoje wstępne stanowisko wypracowała w połowie lutego. A Recyclix 27 lutego włożył organowi nadzoru oraz prokuraturze w ręce solidny oręż. Tego dnia bowiem spółka poinformowała inwestorów, że... odbiera im połowę uiszczonych pieniędzy. I – co więcej – robi to zgodnie z własnym regulaminem podanym na stronie internetowej. Co ciekawe, tak jak większość jego postanowień jest w języku polskim, tak adnotacja o tym, że wpłacone środki mogą przepaść w razie siły wyższej – po angielsku.
Dlaczego Recyclix zabrał ludziom wpłacone pieniądze? Jak tłumaczy, to efekt pożaru z 14 lutego br. w Brożku (województwo lubuskie), wskutek którego spłonęło jedno z ich wysypisk śmieci. Mówiąc więc obrazowo, tak jak z dymem poszły odpady spółki, tak samo z dymem poszły pieniądze inwestorów. Rzecz w tym, że wskazane przez spółkę wysypisko, które spłonęło, wcale do niej nie należało.
– Właścicielem wysypiska jest Deko-Proces sp. z o.o. – informuje nas Zbigniew Fąfera, prokurator Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze. Podmiot ten, przynajmniej formalnie, nie jest w żaden sposób powiązany z Recycliksem.
– Wychodzi więc na to, że zabrali mi 1400 zł, bo komuś spaliła się góra śmieci. A co mnie to obchodzi?! – mówi nam jeden z oburzonych inwestorów. I dodaje, że pierwsze co zrobił, gdy się dowiedział o zamieszaniu wokół spółki, to zlecił wypłatę pozostałych na rachunku środków. Tych jednak także nie otrzymał.
Chcieliśmy porozmawiać z przedstawicielem Recycliksu. Na nasze pytania wysłane e-mailem jednak nikt nie odpowiedział, a telefon odebrała pani mówiąca z wyraźnie wschodnim akcentem, która na prośbę o odpowiedź powiedziała jedynie: „dobzie, pośtaramy się”.
W zamian za zainwestowane pieniądze dostali wirtualne śmieci.