Kiedy facet ma 10 lat, to podkrada ojcu gazety z autami i zaczyna snuć pierwsze motoryzacyjne marzenia. Zaczyna od Mercedesa, który jest synonimem zamożności. Pięć lat później wykrada ojcu świerszczyki i wyobraża sobie, jak wozi dziewczyny z ich rozkładówek porsche albo ferrari.
W wieku lat 20 przychodzi czas na poważne rozmyślania o kabriolecie od Audi zdolnym pomieścić jego plus trzy studentki psychologii lub pedagogiki. A gdy na karku ma ćwierć wieku, a jedna z psycholożek jest już jego narzeczoną, dochodzi do wniosku, że wystarczyłoby mu niewielkie bmw z mocnym benzynowym silnikiem. Kolejne pięć lat później marzy o tym samym bmw, lecz już z oszczędnym dieslem. A tuż przed czterdziestką najchętniej widziałby się za kierownicą wozu zdolnego pomieścić pięć walizek, wózek, wanienkę, łóżeczko turystyczne i zapas pieluch na rok. Zawieszenie takiego auta powinno być na tyle komfortowe, by nie powodować wymiotów. Niemniej na wszelki wypadek, gdyby którejś z pociech jednak się ulało, wóz powinien mieć tapicerkę, którą można czyścić za pomocą myjki ciśnieniowej. Osiągi? Ważne, żeby rozpędzał się do 90 km/h. Na więcej i tak Pani Psycholog nie pozwoli. Za to poduszek powinno być tyle, ile w Ikei w dziale z pościelą.
Innymi słowy, facet przez całe życie marzy o pięknych, szybkich samochodach, a ostatecznie w 99 proc. przypadków kończy w SUV-ie, kombi lub – co gorsza – vanie z dieslem i dużym bagażnikiem. Siedząc za jego kierownicą wysyła światu sygnał: „Jestem strasznym nudziarzem, a zawartość moich spodni jest odwrotnie proporcjonalna do zawartości pieluch moich dzieci”.
Pozostało
73%
treści
Powiązane
Reklama