TRZY PYTANIA DO... ROMANA MILERA, wiceprezesa Polskiego Koncernu Mięsnego Duda - Firmy mięsne muszą w tej chwili działać w zupełnie nowej rzeczywistości, bo Unia Europejska zniosła dopłaty do eksportu wieprzowiny. Jak odczuły to nasze firmy?
- To oczywiście podniosło nasze ceny w eksporcie. Do tej pory do każdego kilograma mięsa wyeksportowanego poza granice UE dostawaliśmy 1,1 zł dopłaty. W tej chwili nasze ceny na Ukrainie, gdzie najwięcej sprzedajemy, skoczyły do 3 dolarów za kilogram. Jednak nie załamało to naszego eksportu na Ukrainę, bo nadal mamy konkurencyjne ceny w porównaniu z półtuszami sprowadzanymi przez Ukrainę np. z Brazylii. Jesteśmy w trochę lepszej sytuacji od innych polskich firm, bo mamy na Ukrainie dobrze zorganizowane struktury handlowe i produkcyjne. Mamy tam swoje bazy i chłodnie, co zdecydowanie ułatwia nam handel na tym rynku i pozwala na uzyskanie wyższej marży.
• A trochę dalej na Wschód jest Rosja? Tam także tradycyjnie sprzedawaliśmy mięso i przetwory mięsne.
- Już od dwóch lat staram się nie myśleć w ogóle o rynku rosyjskim. Na szczęście udało nam się znaleźć alternatywę w postaci Ukrainy i innych krajów. Teraz po konflikcie w Gruzji można się chyba spodziewać, że dopiero nasze wnuki będą tam coś sprzedawać. Jak zawsze w Rosji jest tam wola biznesowa, by kupować mięso w Polsce, ale niestety nie ma woli politycznej. To decyduje. Teoretycznie Rosjanie zdjęli embargo na polskie mięso, ale prawo do eksportu na ten rynek mają tylko trzy polskie firmy. Teraz do Japonii wysyłamy więcej niż na rynek rosyjski. Nie odpuszczamy sobie Rosji, ale nasza wiara w powrót na ten rynek jest dość umiarkowana.
• Generalnie można się jednak spodziewać spadku naszego eksportu z powodu zniesienia dopłat eksportowych. Dla klientów może to być dobra informacja, bo więcej produktu w kraju, to większa konkurencja i być może niższe ceny?
- Pamiętajmy, że mamy wolny rynek i możemy kupować elementy mięsne w całej Europie. Trzeba więc na to patrzeć przez pryzmat rynku europejskiego. Zmniejszone pogłowie w Polsce zostało uzupełnione importem z Niemiec, Danii i Belgii. Gdybyśmy byli zamkniętym rynkiem, to ceny rzeczywiście mogłyby teraz spaść. Tak działa rynek, a podmioty działające na tym rynku nie są instytucjami charytatywnymi. Każda firma mięsna kieruje się swoim biznesem i maksymalizuje zyski. Nikt nie obniża ceny, gdy jest popyt i ludzie kupują. Dopiero gdy zmniejszą się kolejki w sklepach, to ceny w detalu mogą spaść. Średnia marża na tuczniki to w tej chwili 50-100 złotych. Tu nie ma żadnej zmowy - rynek to reguluje. Jeśli ktoś sprzedaje miesięcznie kilkanaście czy nawet 40 tuczników - nie może na tym dużo zarobić i inwestować.