W całej Unii Europejskiej trwa gorączkowe poszukiwanie pieniędzy, które ma dostać Międzynarodowy Fundusz Walutowy na pomoc kulejącym państwom strefy euro. Parę państw już powiedziało „nie”. My jesteśmy na tak. I szczerze mówiąc, niepokoi mnie trochę ten bezwarunkowy entuzjazm.
Zgadzam się, że strefie euro trzeba pomóc, jednak byłoby dobrze wyznaczyć cele, jakie mają zostać osiągnięte dzięki tym miliardom euro. Stabilizacja to za mało. Przecież nie jest pewne, że MFW przekona Greków, aby poszli do pracy za niższe stawki. Czy pomoc z MFW gwarantuje, że Włosi unikną zapaści finansowej i że nikogo nie wystraszy gwałtowny wzrost deficytu Hiszpanii, gdy przejmie ona złe długi swoich banków?
Tym bardziej byłoby dobrze wprowadzić kilka obostrzeń. Choćby zastrzec, że Hiszpanie pieniędzy z MFW nie wydadzą na zakup kolejnego polskiego banku. Santander już kupił BZ WBK, a teraz chce kupić następną instytucję, choć brakuje mu 15 mld euro na wzmocnienie kapitału. Czyżby liczył, że 1 mld euro potrzebne na kredyt bank pożyczy od MFW albo dostanie od Europejskiego Banku Centralnego, który ostatnio skupuje m.in. hiszpańskie obligacje?
Skoro mamy pomagać, to coś z tego miejmy. Ot, choćby zażądajmy Pandy. Nie tak dawno Fiat pod naciskiem związków zawodowych zabrał produkcję tego popularnego auta z Polski i przeniósł do Włoch. Więc niech ją teraz oddadzą, a zabiorą sobie Lancię. Włosi mogliby nam pomóc w repolonizacji banków. UniCredit, właściciel Pekao, musi zdobyć jakieś 7,5 mld euro. Jeżeli mu się nie uda, będzie zmuszony sprzedawać swoje aktywa, w tym Pekao. Zażądajmy, aby zamiast oddawać go Hiszpanom czy Francuzom, sprzedał akcje banku na warszawskiej giełdzie. Ta operacja nie tylko zwróci nam Pekao, lecz także wzmocni złotego.
Z Hiszpanami warto się dogadać także w sprawie dróg i autostrad, bo są właścicielami dużych polskich firm, które je budują. Istnieje ryzyko, że budowane w tak wariackim jak ostatnio tempie trasy wkrótce trzeba będzie reperować. Może byłoby dobrze wytargować gwarancje nie na 3 czy 5 lat, ale na 10 albo 15. Koszty tych napraw powinno pokryć hiszpańskie państwo, co nie będzie trudne, bo wtedy dawno już będzie po kryzysie.
Nie do końca wiem, czego można zażądać od Greków. Nasuwają się wyspy greckie, ale po pierwsze ten pomysł już rzucili Niemcy, a po drugie – my w przeciwieństwie do zachodnich sąsiadów pamiętamy o złych doświadczeniach z eksterytorialnością. Najlepiej więc, aby Grecy dopłacali do każdego Polaka, który wybierze się do ich kraju.
Koniecznie też trzeba zażądać, aby w sytuacji, kiedy zmniejszamy swoje rezerwy walutowe, rządy krajów strefy euro zasugerowały swoim bankom, aby trzymały się z dala od gry przeciwko złotemu. Podejrzewam, że co najmniej kilka z nich jest w ten proceder zaangażowanych. A przecież nie wypada, aby ci, którym pomagamy, jednocześnie starali się po cichu podstawić nam nogę.