Skutki europejskiego kryzysu coraz wyraźniej odczuwane są w przedsiębiorstwach, jednak jest jeszcze czas, by przygotować się do kolejnych etapów spowolnienia. Pierwsze efekty najbardziej widoczne były na kursach walutowych, poprawiła się opłacalność eksportu, ale pogorszyły perspektywy importerów.
Nie można zapominać, że wielu eksporterów jest jednocześnie importerami. Dla przedsiębiorców wysoka zmienność i niepewność z nią związana są głównymi czynnikami ryzyka. Zmniejsza się chęć do inwestycji i większych przedsięwzięć. Ale na kursie walutowym świat się nie kończy.
W okresie podwyższonej niepewności, jak ma to miejsce na rynku europejskim, pojawiają się obawy o tzw. credit crunch, czyli zamrożenie rynku kredytowego. Widoczne były już pierwsze sygnały wskazujące na materializację tego zagrożenia, stąd też ostatnie działania banków centralnych zasilających w płynność system finansowy strefy euro i deklaracje o wykupie obligacji zabezpieczonych. Niestety w najbliższych tygodniach problem płynności w systemie międzybankowym będzie się nasilał. Wynika to przede wszystkim z tego, że kolejne wielkie banki europejskie informują o swych problemach finansowych, a szacunki kwot, jakie trzeba będzie przeznaczyć na potencjalne ich dofinansowanie, rosną. Konsekwencją ryzyka credit crunch będzie wzrost marż kredytowych. O ile jeszcze niedawno mieliśmy do czynienia z walką o klienta polskich banków, o tyle w najbliższych miesiącach spodziewałbym się, że banki przestawią się na tryb bardziej kryzysowy. A to oznacza zarówno trudniejszy dostęp do kredytu, jak i wyższą marżę.
I znów płynność będzie najważniejsza. Na szczęście dzisiaj sytuacja zarówno banków, jak i sektora przedsiębiorstw jest znacznie lepsza niż trzy lata temu. Banki przez ten ostatni okres zdołały obniżyć relacje kredytów do depozytów, przedsiębiorstwa natomiast notowały kolejne rekordowe kwartały pod względem zysków. Tak więc statystycznie płynnościowo są znacznie lepiej przygotowane na zbliżający się kryzys. Niemniej statystyczna płynność to jedno, a czym innym jest zarządzanie płynnością w obrocie gospodarczym. W okresie kiedy zwalnia polski handel, kiedy zmienność na kursach walutowych przypomina roller coaster, część firm może wpaść w zatory płatnicze.
Każde przedsiębiorstwo powinno sobie odpowiedzieć na pytanie, na ile profil jego działalności ma charakter cykliczny, czy jest może niezależne od cyklu, a może wręcz skorelowane ujemnie. Większość branż jest cykliczna, spada popyt, spada też zapotrzebowanie na produkowane dobra i usługi. Są też branże niezależne od koniunktury, takie np. jak farmaceutyczna czy zbrojeniowa. I wreszcie istnieją takie gałęzie, które w kryzysach zyskują. I nie chodzi wcale o komorników, ale przede wszystkim o producentów taniej żywności, odzieży itp. W okresie kryzysu konsumenci poszukują tańszych sybstytutów, starają się oszczędzać, jednocześnie wydają proporcjonalnie więcej na tańsze produkty.
Scenariusz na najbliższy czas wygląda następująco. Spowalnia gospodarka światowa, co przyczynia się do wyhamowania globalnej wymiany handlowej. Znów w tarapaty wpada sektor bankowy, co oznacza droższy i trudniej dostępny kredyt. NBP nie ma zbyt wielkiego pola manewru z obniżaniem stóp procentowych, gdyż dziś większym zagrożeniem dla Polski byłby słabszy kurs złotego. Nie można więc za bardzo liczyć na ulgę w postaci niższych stóp procentowych. Na rynku surowców, jeśli grozi nam tylko lekka recesja światowa, potencjał do dalszych spadków cen surowców jest ograniczony. Tak obstawiam, ale pewności takiej nie ma, bo nie wiemy, czy recesja będzie płytka, czy głęboka.
W tych czasach rośnie niepewność. Sukces w kryzysie mogą odnieść ci, którzy są ostrożni i elastyczni, a jednocześnie są w stanie w sposób właściwy zdiagnozować trendy. Kryzys to najlepszy okres do ekspansji i przejęć, pod warunkiem że nas na to naprawdę stać.