KNF rekomenduje ograniczanie rynku pożyczek i kredytów, ale banki już dawno same to zrobiły. Teraz potrzebują ożywienia i poluzowania kryteriów, nadzór jednak nie nadąża za tymi zmianami
Dlaczego nadzór finansowy nie dostał jeszcze żadnej reprymendy od rządu? Dziwne.
W tym tygodniu giełdowe spółki zaczynają publikować wyniki za trzeci kwartał. Raporty banków będą miały uważnych czytelników zwłaszcza w nadzorze finansowym. Co ciekawego znajdzie w raportach KNF? Na pewno wiele faktów świadczących o tym, że czasy jego świetności dawno minęły.

Dawna potęga inspektora

Jeszcze kilka lat temu inspektor bankowy był potęgą. Wystarczyło jedno słowo, by największe instytucje finansowe rezygnowały z ryzykownych operacji. Inspektor trzymał twardą ręką cały rynek, a jego decyzje, chociaż często bolesne, nie były kontestowane.
Od tego czasu minęła epoka. Twarde zasady gdzieś się rozmyły w czasie wyprowadzania nadzoru z banku centralnego, zapanował okres bezkrólewia. Do tego doszła wpadka z opcjami, nad którymi, jak się okazało, nikt nie panował. KNF, obłożona zadaniami ponad siły, niedoinwestowana, znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia: bo kiedy w końcu okrzepła, przyszedł kryzys.
Nadzory finansowe były jednymi z najbardziej obwinianych instytucji za to, co się stało. Gdzie były, gdy banki tworzyły kosmiczne konstrukcje finansowe, gdy sprzedawały wirtualne inwestycje, udzielały niespłacalnych pożyczek? Na szczęście polski nadzór nie musiał odpowiadać na te pytania, bo nasz system okazał się wyjątkowo odporny na ciemne praktyki rekinów finansjery.

Banki się ożywiają

System miał jednak słabe strony – kredyty finansowe. Nadzór szybko zidentyfikował słabości i ruszył z kontrofensywą. Jak z rękawa posypały się rekomendacje, które miały ograniczyć rynek pożyczek we frankach i w euro.
Jednak do takiego samego wniosku doszły już same banki. Kiedy KNF dwoiła się i troiła, by zniechęcić je do kredytów, banki same je ograniczały. Były nawet bardziej restrykcyjne, niż chciał KNF. Same poradziły sobie z problemem, co prawdopodobnie będzie widać w wynikach kwartalnych. Co więcej, ich sytuacja jest na tyle dobra, że mogą już sobie pozwolić na poluzowanie kryteriów przyznawania pożyczek.
I pewnie niektóre banki by to zrobiły, gdyby nie nadzór. Kiedy system finansowy nabiera wiatru w żagle, w Polsce zaczynają obowiązywać kolejne zapisy rekomendacji ograniczającej kredyty. A ponieważ dotyczą całego rynku, uderzą we wszystkich: w banki, które już niczego nie muszą się obawiać, bo uporządkowały swoje bilanse, i w mniejsze instytucje finansowe, którym rzeczywiście takie ograniczenia mogą wyjść na dobre. Wystarczyłoby, gdyby KNF wzięła na celownik tylko te instytucje, do których ma zastrzeżenia. Wiedzy w tej sprawie na pewno jej nie brakuje.
Na domiar złego kulminacja ograniczeń przychodzi w czasie, gdy gospodarka potrzebuje kredytów. Do tego Rada Polityki Pieniężnej lada chwila może podnieść stopy procentowe, a to znaczy, że oprocentowanie pożyczek wystrzeli jak z procy.
Bez dwóch zdań – nadzór nie pomaga budować nam zielonej wyspy na wzburzonym morzu Europy.