Nowy tryb wyboru rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa pozostaje w poczekalni.
Pracujemy – można usłyszeć od wysokich przedstawicieli resortu skarbu pytanych o to, kiedy pojawią się projekty przepisów ustanawiających nowy tryb wyboru rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa. Przypomnę tylko, że samą koncepcję odpolitycznienia władz tych firm ułożyła Rada Gospodarcza przy premierze, zaś Ministerstwo Skarbu miało przekuć je w projekty nowego prawa. Owe „pracujemy” brzmi dobrze i niedobrze zarazem. Owszem, czasami przy tym padają różne daty – koniec tego roku, początek przyszłego. Z jednej strony zatem dobrze, że cała sprawa nie została odłożona ad acta, nie zginęła wśród prywatyzacyjnego ścigania się z wpływami do budżetu. Z drugiej strony jednak to „pracowanie” może oznaczać tyle, że cały ład korporacyjny wymyślony przez radę nie jest priorytetem dla ministerstwa. Ciśnienia nie ma. Tymczasem sprawa jest niesłychanie ważna. Chociaż niektóre elementy rozwiązań przygotowanych przez radę mogą budzić jakieś wątpliwości, to po raz pierwszy państwo ma szansę powiedzieć „dość”. Dość Staszków, którzy chcą się sprawdzić w biznesie, czyli państwowych spółkach, dość najróżniejszych dziwacznych postaci w radach nadzorczych i zarządach, których jedynym atutem jest polityczne koleżeństwo.
Tylko czy rząd naprawdę chce szybko i skutecznie powiedzieć „dość”? Odwlekaniu przygotowania nowych przepisów mogą sprzyjać dwie rzeczy. Po pierwsze, nieustanne zmiany na poczesnych stanowiskach w państwowych firmach. W mniejszej skali niż kiedyś, ale jednak. To przecież permanentna okazja dla polityków, żeby pokazać, kto tu rządzi i – ewentualnie – zadbać o przyjemne posady dla różnorako pojmowanego własnego zaplecza. I drugi powód zwłoki: wybory. Nimi można wytłumaczyć wszystko. W tym przypadku na przykład niechęć do otwierania kolejnych frontów walki zarówno ze swoimi, jak i z ludźmi potencjalnych koalicjantów. Frontów ogólnopolskich i lokalnych, słowem niewygodnych przy każdej elekcji.
Mam nadzieję, że akurat ta historia skończy się nieco inaczej niż inne obietnice rządzących. Nie potrzeba tutaj pieniędzy z budżetu, najważniejsza jest tzw. polityczna wola – chcemy coś zmienić czy nie. Ale zmieniając, naruszymy dużo różnorakich interesów i interesików. Czy poczucie tego rodzaju ryzyka zwycięży nad chęcią eliminacji patologii z funkcjonowania państwa?