Ubiegłotygodniowy szczyt w Brukseli zakończył się niespodzianką. Sprzeciw wobec CET-y podtrzymała 3,5-milionowa Walonia. Do porozumienia nie doszło, bo premier Paul Magnette uznał, że „w obecnym stanie dokument umowy jest wciąż niewystarczający”. Komisja Europejska dała Belgii czas do dziś na podjęcie decyzji – podaje Reuters. Według źródeł agencji ani Kanada, ani UE nie chcą zrezygnować z umowy.
Planu B nie poznaliśmy, bo nikt chyba nie wierzy, że CETA nie zostanie podpisana. Szczyt z udziałem Justina Trudeau, zaplanowany na 27 października, podczas którego umowa ma zostać parafowana, na razie nie został odwołany. Prawdopodobnie więc najbliższe dni upłyną pod znakiem przekonywania premiera Magnette’a do zmiany stanowiska, bo obecnie jest to już bardziej decyzja polityczna niż gospodarcza. Walonia sprzeciwia się przede wszystkim obecności w CETA mechanizmu „inwestor przeciwko państwu” (Investment Court System, ICS), wzmacniającego wielkie korporacje. Odrobiwszy lekcję z NAFT-y (umowa zawarta w 1992 r. między USA, Kanadą i Meksykiem), obawia się też obniżenia standardów socjalnych, żywnościowych i środowiskowych. Magnette uważa również, że zapisy w niedostatecznym stopniu chronią unijny rynek przed amerykańskimi korporacjami mającymi siedzibę w Kanadzie.
– Żądanie ponownego zdefiniowania inwestora jest w pełni uzasadnione – uważa Marcin Wojtalik z Instytutu Globalnej Odpowiedzialności. – Obecnie w Cecie jest mowa o tym, że firma powinna wykazywać substantial business activities, czyli „znaczną działalność gospodarczą”, a ma ją 41 tys. amerykańskich spółek córek w Kanadzie. Walonia domaga się, by w definicji wpisać, że chodzi o firmy realnie kanadyjskie.
Według Wojtalika na liście żądań Walonii znalazło się wiele spraw, których nie da się załatwić inaczej, jak tylko otwierając ponownie negocjacje. A to prawie niemożliwe, co jasno zaznaczył Martin Schulz, mówiąc: „Negocjacje nie zostały zerwane; one się zakończyły. Teraz zadaniem UE jest rozwiązać swoje europejskie problemy”. A to oznacza tylko jedno: przekonać Walonię do złagodzenia stanowiska. Stąd dodatkowe rozmowy z Paulem Magnette’em oraz Chrystią Freeland, kanadyjską minister handlu międzynarodowego, która jeszcze w piątek uznała, że UE nie jest obecnie w stanie zawrzeć układu międzynarodowego nawet z takim krajem jak Kanada.
Z jej opinią polemizuje Marcin Wojtalik i tłumaczy, że opór, który pojawił się w Europie, nie wynika z niechęci do umów handlowych jako takich, ale do polityki handlowej, której siłą napędową są korporacje. – Unia powinna zawierać umowy, ale dobrze by było, gdyby powstawały nie tylko pod dyktando partii neoliberalnych i by korzystali z nich wszyscy obywatele, a nie wąskie grupy interesów – zauważa.
Dlaczego sprzeciw Walonii jest kluczowy? Ponieważ nie pozwala dać premierowi Belgii zielonego światła do głosowania za CET-ą. – Rząd federalny tego kraju potrzebuje zgody regionów i wspólnot językowych kraju, by podpisać umowę – wyjaśnia Maria Świetlik z Akcji Demokracja. – Skoro tej zgody nie dostał od Walonii, podczas głosowania Belgia będzie musiała powiedzieć „nie”, a to oznaczałoby fiasko CET-y. Pytanie tylko, kiedy Rada Unii Europejskiej przeprowadzi głosowanie. Tak długo, jak do niego nie dojdzie, temat pozostanie w zawieszeniu.
Według Świetlik zaskakujące jest też, że już na tym etapie włączył się do sprawy przewodniczący europarlamentu Martin Schulz. – To naruszenie zasady trójpodziału władzy. Poza tym Schulz już wcześniej korzystał ze swojej pozycji, by bronić przywilejów inwestorów. Sądzę, że przez najbliższe dni prawdopodobnie będzie trwało poszukiwanie kruczków prawnych, które pozwolą obejść sprzeciw Walonii – ocenia Świetlik.
Gdyby doszło do parafowania umowy, kolejny ruch będzie należał do Parlamentu Europejskiego. – Jeśli on będzie „za”, CETA wejdzie w życie w części handlowej. Dotyczy to 90 proc. zapisów umowy – zwraca uwagę prof. Leokadia Oręziak, kierownik Katedry Finansów Międzynarodowych w SGH. – I raczej nie pocieszałabym się tym, że któryś kraj członkowski nie ratyfikuje ostatecznie tej umowy. Gdy część handlowa wejdzie w życie, nie będzie sposobu, by ją odkręcić – ostrzega prof. Oręziak. Przypomina, że w samej umowie powiedziane jest, że raz zniesionych ceł i barier nie można przywracać.
Jakby nie dość kontrowersji, kolejne pojawiły się kilka dni temu, gdy okazało się, że w polskiej wersji umowy znajduje się źle przetłumaczony paragraf o współpracy regulacyjnej w sprawie biotechnologii. – Co ciekawe, błąd zasadniczo zmieniający sens rozdziału pojawił się także w tłumaczeniu hiszpańskim, również w części dotyczącej biotechnologii. Z kolei w wersji niemieckiej błąd jest w artykule poświęconym ochronie inwestycji – mówi Maria Świetlik. I pyta, czy decyzje o przyjęciu umowy powinny być podejmowane w takim chaosie.