Duże transakcje były do tej pory domeną zagranicy. To może się jednak zmienić
Zwiększenie udziału polskiego kapitału w aktywach naszego sektora bankowego będzie należało do najbardziej możliwych do realizacji postulatów wyborczych Andrzeja Dudy. Repolonizacja wśród ekonomistów jest tematem dyskusji od kilku lat. Niedługo po wybuchu kryzysu finansowego z takim pomysłem wystąpił Stefan Kawalec, prezes firmy doradczej Capital Strategy, a na początku lat 90. wiceminister finansów. Zmniejszenie udziału zagranicy w działających w Polsce bankach miałoby pozytywny wpływ na gospodarkę: działalność sektora finansowego byłaby uzależniona od sytuacji w krajowej gospodarce. Nie byłoby takich przypadków, że zagraniczny bank z powodu kłopotów w kraju swojej siedziby decyduje się na ograniczenie działalności u nas.
O tym, jak mógłby wyglądać proces zwiększania udziału krajowego kapitału w bankach, mówił w poniedziałek agencji Bloomberg Paweł Szałamacha, poseł PiS, w przeszłości wiceminister skarbu. Według niego banki z polskim kapitałem powinny kontrolować co najmniej połowę aktywów sektora. Polityk zastrzegł, że zmiany powinny być dokonywane stopniowo.
I tak już się dzieje, i to od dłuższego czasu. W 2004 r., czyli w momencie wejścia Polski do UE, zagraniczni inwestorzy mieli niemal 68-proc. udział w aktywach działających w Polsce banków (w funduszach własnych ten udział wynosił niemal 74 proc.). Dziesięć lat później przewaga zagranicy nie była już tak duża. „W strukturze sektora odnotowano wzrost udziału w aktywach banków kontrolowanych przez inwestorów krajowych (do 38,5 proc.), głównie na skutek przejęcia Nordea Bank przez PKO BP (w trakcie roku udział ten przekraczał 40 proc., co wynikało z dużych depozytów sektora budżetowego ulokowanych w banku państwowym)” – napisał w niedawnym raporcie urząd Komisji Nadzoru Finansowego.
PKO BP przyczynił się do zwiększenia udziału polskiego kapitału w sektorze nie tylko poprzez zakup akcji Nordei. Wcześniej – w trakcie kryzysu – jego aktywa rosły szybciej niż banków z zagranicznym kapitałem. W podobny sposób działało zwiększanie skali działania przez państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego. Trzecim graczem, który odegrał tu pewną rolę był Leszek Czarnecki, który dokonał kilku przejęć, choć kupował banki o ograniczonej skali działania.
Teraz jednak proces może nabrać przyśpieszenia. W najbliższym czasie decyzje o wyborze nabywców dla swoich banków powinny podjąć włoski holding Carlo Tassara, właściciel Alior Banku, austriacki Raiffeisen Bank International, inwestor Raiffeisen Polbanku, a także koncern GE, kontrolujący Bank BPH. Poważnymi kandydatami do ich zakupu są polscy inwestorzy: PZU i Leszek Czarnecki.
Władze naszej największej firmy ubezpieczeniowej od kilku lat deklarują, że na przejęcia mogą wydać kilka miliardów złotych. Ubezpieczyciel miałby być inwestorem finansowym liczącym na zysk ze wzrostu wartości kupionych spółek. Czarnecki takimi zasobami nie dysponuje, ale jak pisał niedawno „Puls Biznesu”, może liczyć na wsparcie dwóch innych ubezpieczycieli: niemieckiego Talanksu i japońskiego Meiji Yasuda. To firmy, którym kilka lat temu sprzedał swoje polskie spółki ubezpieczeniowe.
– Gdyby np. PZU udało się kupić Aliora i Raiffeisena, to dawałoby to ok. 5-proc. udział w rynku bankowym w Polsce. Do 50-proc. udziału krajowego kapitału w aktywach brakowałoby już stosunkowo niewiele – wskazuje Dariusz Górski, analityk sektora bankowego w DM BZ WBK. – Tak naprawdę to, czy repolonizacja będzie miała miejsce, zależy od podaży. Ta zaś mogłaby wzrosnąć, gdyby wprowadzano kolejne regulacje niekorzystne dla banków, jak podatek bankowy czy przymusowe przewalutowanie kredytów frankowych po kursie korzystnym dla kredytobiorców – dodaje ekspert.
Również w przeszłości krajowi inwestorzy próbowali swoich sił w zakupach banków, jednak – jeśli nie liczyć niewielkich przejęć Czarneckiego – bez powodzenia. Tymczasem w naszym sektorze bankowym w ostatnich latach dochodziło do znaczących zmian.
W końcu 2004 r. krajami, z których pochodzili inwestorzy z największym udziałem w aktywach naszego sektora bankowego, były Niemcy, Włochy, USA i Holandia. Kapitał z tych krajów nadal jest reprezentowany w działających w Polsce bankach. Za to kolejnej dwójki już praktycznie nie ma. Chodzi o Belgię i Irlandię. W obu przypadkach właścicielami polskich banków były instytucje, które w trakcie kryzysu musiały zwrócić się po pomoc do swoich rządów. W zamian za jej uzyskanie musiały pozbyć się części działalności, w tym swoich polskich spółek.
W obu przypadkach skorzystał hiszpański Santander. Najpierw w 2011 r. irlandzka grupa AIB sprzedała mu Bank Zachodni WBK, a rok później odkupił Kredyt Bank od belgijskiej grupy KBC. W efekcie Hiszpanie mają u nas trzeci co do wielkości bank, a pod względem wartości kontrolowanych aktywów są na drugim miejscu wśród zagranicznych inwestorów – po włoskiej grupie UniCredit, inwestorze strategicznym Banku Pekao.
Poza Hiszpanami pozycję w naszym kraju w trakcie kryzysu umocnili też Francuzi. Głównie za sprawą aktywności BNP Paribas. Najpierw przejął on belgijską grupę Fortis, w tym jej działalność w Polsce. Rok temu sfinalizował zakup Banku BGŻ od holenderskiego Rabobanku. Niedawno obie polskie spółki zostały połączone. Francuska grupa ma jeszcze w Polsce oddział działający pod marką BNP Paribas, obsługujący największe korporacje i oddział Sygma Banku, oferujący kredyty detaliczne.
Przekształcenia własnościowe w sektorze finansowym, jakich świadkami byliśmy w ostatnich latach, mają jeszcze jedną konsekwencję: spadek liczby banków. W końcu 2004 r. działały u nas 54 banki komercyjne. Pięć lat później było ich 49, a obecnie jest ich już tylko 38. Z tego względu o okazje do repolonizacji może być trudniej.