Wbrew rozpowszechnionym opiniom polski przemysł w ostatnich 25 latach rozwinął się spektakularnie. Mało kto z nas uświadamia sobie, że wartość naszej produkcji przemysłowej jest dziś czterokrotnie, a eksport dóbr dziesięciokrotnie większy niż w roku 1990.
ikona lupy />
Udział przemysłu w PKB Polski taki jak w Niemczech i Japonii / Dziennik Gazeta Prawna
KONKURENCYJNOŚĆ PRZEMYSŁU
Obraz zrujnowanych zakładów, a nawet całych dzielnic przemysłowych, w niektórych polskich miastach tak silnie zdominował naszą wyobraźnię, że nie dostrzegliśmy, kiedy na obrzeżach naszych metropolii i w mniejszych miastach modernizowały się stare i powstawały nowe fabryki.
Nowa rewolucja przemysłowa w Polsce
Od 25 lat Polska przeżywa swoistą rewolucję przemysłową. Jej natura nie jest dobrze rozumiana, ponieważ naszym punktem odniesienia pozostaje ekstensywny przemysł epoki realnego socjalizmu, w niewielkim stopniu uczestniczący w międzynarodowym podziale pracy i produkujący niskiej jakości substytuty wyrobów zachodnich.
Tymczasem polska industrializacja ostatniego ćwierćwiecza włączyła naszą gospodarkę w nurt globalnej rewolucji przemysłowej. Otwarcie na świat umożliwiło gwałtowny wzrost wolumenu produkcji i różnorodności produkowanych wyrobów. Jednocześnie, wraz z napływem wiedzy ucieleśnionej w inwestycjach, w polskim przemyśle zaszły zmiany technologiczne i organizacyjne, których skutkiem było zasadnicze podniesienie jakości i wydajności pracy.
Polski przemysł – prywatny i racjonalny
Jaki jest dzisiejszy polski przemysł? W wymiarze kapitału fizycznego zdecydowanie mniej spektakularny niż przemysł socjalistyczny. Zasadniczo zracjonalizowane funkcje przedsiębiorstw i daleko bardziej posunięta automatyzacja sprawiają, że zatrudnia on znacznie mniej osób, mimo że produkuje wielokrotnie więcej. Rewolucja w logistyce łańcucha dostaw determinuje z kolei to, że współczesne hale produkcyjne są dużo mniej efektowne niż wielkie tereny dawnych potężnych fabryk.
Polski przemysł jest również prywatny. Kilka największych firm w sektorze energetyczno-paliwowo-wydobywczym jest co prawda własnością państwową, ale tuż za nimi znajdziemy już tylko firmy prywatne – Synthos, Boryszew, Maspex, Can Pack, Telefonika, Mlekovita czy LPP. Wraz z postępami prywatyzacji z horyzontu znikały nazwy wielkich przedsiębiorstw dawnych czasów, a w ich miejsce pojawiła się olbrzymia liczba marek, których właścicieli często nie kojarzymy. Jak wielu z nas wie, że producentem piany Tytan jest wrocławska Selena, a piany Ceresit niemiecki Henkel ze Stąporkowa?
Złożona rola kapitału zagranicznego
Równocześnie współczesny polski przemysł ma jeden z najwyższych na świecie udziałów kapitału zagranicznego. Potoczny odbiór inwestycji zagranicznych oparty jest na przekonaniu, że te fabryki to „tylko montownie”. Jednak prawdziwa rola kapitału zagranicznego w polskiej bazie produkcyjnej jest dużo bardziej złożona, a jej zrozumienie i przemyślenie ma zasadniczą wagę dla polskiego przemysłu w przyszłości. Szerzej te wieloznaczne zależności zostały omówione w raporcie WISE pt. „Jak zbudować potencjał przemyślnej rywalizacji”, tutaj przywołujemy jedynie główne jego tezy.
Przede wszystkim, ulokowanie w Polsce przez firmy zagraniczne montażowego elementu łańcucha wiązało się z transferem gigantycznej ilości wiedzy w zakresie technologii procesowych, zarządzania produkcją, logistyką, kosztami, jakością, cyklem życia produktu czy personelem. Po drugie zaś, z wpięciem dużej części polskiej gospodarki w coraz bardziej rozciągające się po 1990 r. globalne łańcuchy wartości. Niosło to potężne konsekwencje dla całych branż polskiego przemysłu, takich jak np. przemysł motoryzacyjny czy lotniczy.
Tam gdzie ważny był know-how lub procesy produkcyjne były stosunkowo niedojrzałe, szybko następowało obudowanie produkcji kompetencjami rozwojowymi, a w ostatnich latach także badawczymi. W Polsce działa wiele tzw. wiodących fabryk światowych koncernów, które wprowadzają na rynek globalny nowe produkty (np. fabryki Volkswagena, Opla, Philipsa, 3M, Alstomu czy FO Dębica). Co więcej, firmy te stały się w kilku wypadkach ośrodkami aglomeracji kompetencji, które nazywamy klasterami. Flagowym przykładem jest „Dolina Lotnicza”, gdzie centralną rolę pełni od początku UTC – WSK Rzeszów kierowane przez prezesa Marka Dareckiego.
Istota wyzwania rozwojowego polskiego przemysłu
Procesy powstawania klasterów przemysłowych są jednak w większości niedojrzałe i wciąż dalekie od zakończenia – mimo wielu funduszy UE wydanych na ten cel. To nie przypadek. W Polsce – podobnie jak w innych krajach nadganiających – lokalne systemy produkcyjne są mniej rozwinięte, a firmy mają tendencję do działań indywidualnych, opierając się na relatywnie mniej zaawansowanych aktywnościach, taniej sile roboczej lub lokalnych zasobach oraz pozostając w silnej zależności od importu komponentów, technologii i maszyn.
W krajach bardziej zaawansowanych gospodarczo, efekty aglomeracyjne z reguły pogłębiają się, obejmując dostawców specjalistycznych dóbr pośrednich, komponentów, dóbr kapitałowych i usług. Przejście od stanu pierwszego do drugiego jest istotą wyzwania rozwojowego stojącego przed polskim przemysłem, a jego niewłaściwe zaadresowanie może oznaczać wpadnięcie w pułapkę średniego dochodu.
Agresywna rywalizacja kosztowa to ślepy zaułek
Dzisiejszy polski przemysł to dwa różne segmenty – krajowy i zagraniczny. Potencjały produkcyjne firm zagranicznych pozwalają eksportować dobra typowe dla gospodarek średnio do 4 tys. USD per capita bogatszych niż dobra eksportowane z firm krajowych. Oznacza to, że sektor krajowy i zagraniczny polskiego przemysłu dzieli swoista luka rozwojowa. Teoretycznie istnieje tu potencjał dla dyfuzji, w praktyce jednak kluczowa jest natura relacji między tymi sektorami. Transfer wiedzy następuje przede wszystkim tam, gdzie zachodzi migracja siły roboczej (najczęściej menedżerów) lub firma krajowa wchodzi w bliską kooperację rozwojową z firmą zagraniczną.
Dla wielu polskich firm i ich właścicieli podstawowym kanonem konkurencji jest jednak myślenie w kategoriach rywalizacji kosztowej. Przewagi polskich firm są przy tym zbudowane nie na oszczędnościach co do skali (bo firmy są najczęściej relatywnie niewielkie), ale raczej na represji płacowej czy też minimalnych wydatkach na B+R. W tej sytuacji przewagi jakościowe są trudne do osiągnięcia – czy to ze względu na niskie wynagrodzenia specjalistów, czy to ogólnie niską zdolność do innowacyjności produktowej, czy wreszcie ze względu na kończącą się obecnie obfitość taniej siły roboczej, która pozwalała rozwijać się w branżach o niższym nasyceniu wiedzą.
W połowie drogi do prawdziwego uprzemysłowienia
Zasadnicze pytanie stojące przed Polską po 25 latach transformacji nie jest więc pytaniem o to, czy mamy firmy przemysłowe (bo mamy), ale czy polskie firmy nie wchodzą w swoistą dobrowolną pułapkę produktową, tworzącą na poziomie mikroekonomicznym odpowiednik makroekonomicznej pułapki średniego dochodu.
Pytanie to nabiera zasadniczej wagi, jeśli uświadomimy sobie, że niemal 70% polskiego eksportu to eksport firm całkowicie lub w przeważającej mierze kontrolowanych przez kapitał zagraniczny. To właśnie on jest jak dotąd najważniejszym źródłem naszej międzynarodowej konkurencyjności produktowej. Co więcej, firmy zagraniczne są bardziej rentowne, więcej inwestują i wydajniej zarządzają aktywami, niż nawet duże firmy polskie. Wreszcie, mimo czterokrotnego wzrostu wolumenu produkcji przemysłowej przeciętny Polak wytwarza nadal 2,5 raza mniej niż przeciętny Amerykanin i 5 razy mniej niż Niemiec. Przed nami więc 25 lat dalszej industrializacji, bez której nie staniemy się krajem prawdziwie uprzemysłowionym.
Wyboista droga do innowacyjności
Polska dysponuje znaczącym potencjałem inwestycyjnym i ludzkim, który jednak do pełnego wykorzystania wymaga komplementarnego rozwoju strategicznych zdolności do wysiłku technologicznego. Istnieje ryzyko, że duża zależność od bezpośrednich inwestycji zagranicznych może stać się antyrozwojowym substytutem dla krajowego postępu technicznego na poziomie zaawansowanym, hamującym rozwój potencjałów firm krajowych. W dotychczasowym modelu inwestycje zagraniczne, a także import maszyn, są raczej wydajnym środkiem transferu rezultatów innowacji niż samego procesu innowacyjnego.
By przełamać ten wzorzec, polski przemysł potrzebuje większej specjalizacji. Wymaga to budowy wspólnych zasobów przemysłowych, tj. środowiska, w którym gęstość relacji, wolumen produkcji i skala organizacji umożliwiają kreowanie wyspecjalizowanych usług i kwalifikacji wzmacniających dalszy wzrost tych samych relacji, wolumenu i skali. Istotną cechą takich zasobów jest to, że są one utrzymywane przez same przedsiębiorstwa, a pojawiają się po przekroczeniu pewnego progu koncentracji w gospodarce firm zdolnych do uzyskania dużego wolumenu produkcji. Mimo imponujących przyrostów po roku 1990 wciąż produkujemy za mało, by stać się innowacyjnymi.
Wyzwań na kolejne ćwierćwiecze nie brakuje
Gospodarka nie może być dziś konkurencyjna, jeśli nie jest zdolna do wydajnego importu z rynków globalnych. Istotą konkurencyjności w globalnych łańcuchach wartości jest zidentyfikowanie najkorzystniejszej dla kraju pozycji i najbardziej wydajne wykonywanie określonych dla tego ogniwa zadań i funkcji biznesowych. Polskie firmy potrzebują zatem inwestycji w nowe funkcje organizacji (przede wszystkim działy B+R), budowania zdolności kooperacyjnych pozwalających tworzyć bardziej złożone dobra, a także klientów, którzy stawiają wyższe niż dotychczas wymagania jakościowe i asortymentowe.
Nie jest przypadkiem, że najlepsze polskie firmy przemysłowe – np. Solaris, Nowy Styl, Stocznia Remontowa, Synthos czy Stomil Sanok – ponad połowę swojej produkcji lokują na rynkach zagranicznych. Do znaczącego wzrostu polskiej konkurencyjności przemysłowej potrzebne jest więc wyłonienie się dużych krajowych firm zdolnych do podjęcia autonomicznego wysiłku technologicznego oraz koordynacji globalnych łańcuchów wartości. Zarówno liczba, jak i wolumen produkcji tego rodzaju przedsiębiorstw w Polsce są nadal relatywnie małe. Nic więc dziwnego, że w opracowanym w WISE indeksie globalnej konkurencyjności przemysłowej Polska zajmuje dopiero 16. miejsce. Oznacza to, że czas transformacji w polskim przemyśle daleki jest od zakończenia, a najbliższe ćwierć wieku będzie okresem nie mniejszych wyzwań niż poprzednie 25 lat.
Debata o przemyśle kluczowa dla przyszłości Polski
Dziś trudno jest wyrokować, czy zakończymy go sukcesem takim jak Korea Płd. czy Finlandia. Bez wątpienia, bez wzrostu skali i złożoności produkcji przemysłowej, wzrost wynagrodzeń do poziomu satysfakcjonującego coraz lepiej wykształconych młodych ludzi będzie niemożliwy. Dlatego debata o stanie i kierunkach rozwoju polskiego przemysłu jest być może najważniejszą debatą gospodarczą jaką powinniśmy dziś w Polsce toczyć.
Pytań, jakie przy tej okazji można by zadać, jest bardzo wiele. Czy polskie firmy przemysłowe rosną zbyt wolno? Czy stać je na unikalność i wyjątkowość? Czy polski przemysł może się wybić na suwerenność? Czy miejsca pracy, które tworzy, są lub mogą być wysokiej jakości? I wreszcie, czy i jakiej polityki przemysłowej potrzebuje polska gospodarka? Mamy nadzieję, że do debaty tej – na gościnnych łamach Dziennika Gazety Prawnej – dołączą nie tylko publicyści i naukowcy, lecz również polscy przemysłowcy i menedżerowie, których opinię czytelnik polskiej prasy ma okazję poznać relatywnie rzadko.
W Polsce – podobnie jak w innych krajach nadganiających – lokalne systemy produkcyjne są mniej rozwinięte, a firmy mają tendencję do działań indywidualnych, opierając się na relatywnie mniej zaawansowanych aktywnościach, taniej sile roboczej lub lokalnych zasobach
Duża zależność od bezpośrednich inwestycji zagranicznych może stać się antyrozwojowym substytutem dla krajowego postępu technicznego na poziomie zaawansowanym, hamującym rozwój potencjałów firm krajowych
Do znaczącego wzrostu polskiej konkurencyjności przemysłowej potrzebne jest więc wyłonienie się dużych krajowych firm zdolnych do podjęcia autonomicznego wysiłku technologicznego oraz koordynacji globalnych łańcuchów wartości