Argumentują, przekonują, tłumaczą, proszą. I nic. Jak z dzieckiem. Nałóż czapeczkę, bo mróz dzisiaj! Nie nałoży. Gdy dziecko się przeziębi, przykrość, wiadomo. A co może się zdarzyć, jeśli przeziębią się banki? Gdy wirus franka zacznie toczyć ich bilanse? - uważa Jacek Ramotowski, dziennikarz Obserwatora Finansowego.
Sytuacja z kredytami we frankach jest na tyle złożona, że straszenie jest niepotrzebne. Ale jeśli przyjrzymy się, dlaczego doszło do kryzysu finansowego, to jedna z poprawnych odpowiedzi jest taka: w imię krótkoterminowych zysków banki podejmowały nadmierne ryzyko, aż się ono w końcu zmaterializowało.
Widzimy, jak bardzo trudno jest przekonać banki do tego, że lepiej dla nich, by zaksięgowały straty teraz, niż żeby narażały się na problemy być może znacznie bardziej dotkliwe w przyszłości. Straty, które byłyby do zaksięgowania teraz, w związku z zamianą kredytów we frankach na złote, są całkowicie przewidywalne i policzalne. Te, do jakich może dojść w przyszłości, są zupełnie nieprzewidywalne. Tym bardziej postawa banków dziwi.
Nie wiem, czy ogłoszona przez Komisję Nadzoru Finansowego propozycja zamiany kredytów we frankach na złote jest najlepszą z możliwych. W przeciwieństwie do bankowców znam za mało szczegółów. Po drugie – tylko bankowcy znają swoje frankowe portfele i potrafią (a przynajmniej powinni potrafić) ocenić prawdopodobieństwo ich niewypłacalności.
Zapewne propozycja KNF dla jednych banków jest bardziej korzystna, dla innych mniej. Najmniej, jak można sądzić, dla tych, które udzieliły najwięcej kredytów w latach 2007–2008 i o wartości znacznie przekraczającej ówczesne wyśrubowane ceny nieruchomości. Ale same tego chciały. Podjęły większe ryzyko niż inni, żeby osiągnąć krótkoterminowe zyski. Teraz stoi przed nimi zapłata wyższej ceny.
Niektórzy bankowcy mówią: po co to całe zamieszanie. Już zrezygnowaliśmy z części naszych zysków, klienci korzystają z „dobrodziejstwa” ujemnej stopy procentowej na franku, zmniejszyliśmy spready przy przeliczaniu rat w walutach na złote. To prawda, te rozwiązania wprowadzone zostały szybko. Ale sami bankowcy zaznaczają, że są to tylko postanowienia tymczasowe. Banki obniżyły spready, ale często tylko na pół roku.
Z obliczaniem rat kredytów po ujemnej stopie LIBOR sytuacja też nie wygląda do końca tak, jak to zostało zadeklarowane. Niektóre banki zmieniają stopę procentową, a zatem i wysokość odsetek, niezwłocznie. W innych na zmianę stopy klienci poczekają pół roku, gdyż tak stanowią umowy. Co zabawne, niektóre banki problemy z wprowadzeniem ujemnej stopy LIBOR tłumaczą tym, że ich systemy informatyczne nie przewidują takiego wariantu.
Propozycja KNF ma dwie niewątpliwe zalety. Zmierza do tego, by zdjąć z systemu bankowego ryzyko, które dotyczy go w całości, czyli ryzyko systemowe. Na czym ono polega? Nie trzeba wielkiej wyobraźni – szczególnie po 15 stycznia – żeby zobaczyć franka po 5 czy 6 zł. Nie ma nikogo, kto byłby w stanie zagwarantować, że tak się zdarzyć nie może. Na tym właśnie polegałoby „zmaterializowanie się ryzyka”. W takiej sytuacji znacznej rzeszy kredytobiorców nie stać byłoby na spłacanie rat, odpisy musiałyby wzrosnąć, a wymogi kapitałowe na pokrycie tego ryzyka poszybowałyby w górę. To oczywiście pogrążyłoby rentowność sektora.
Ryzyko systemowe związane z kredytami we frankach dotyczy nie tylko banków, które ich udzielały i mają najwięcej w portfelach. Dotyczy całego sektora, bo zła sytuacja nawet średniego banku szybko odbiłaby się na pozostałych. Wobec tego banki niemające frankowych portfeli też powinny mieć coś do powiedzenia.
Banki zdają się nie brać po uwagę niekorzystnego scenariusza i postępują jak dziecko, które nie wkłada czapeczki, choć mróz na dworze. A przecież istota bankowości polega właśnie na profesjonalnej umiejętności wyceny ryzyka, a nie na ignorowaniu go.
Propozycja KNF ma jeszcze drugą istotną zaletę. Jest jedyną – zmierzającą do usunięcia systemowego ryzyka, a nie tylko chwilowego zażegnania niepokojów – jaka została zgłoszona. Banki mogłyby przecież wypracować własną, opartą na przeglądzie portfeli i symulacji strat. Można sobie wyobrazić, że taka alternatywa byłaby też dyskutowana.
To, co najmniej w propozycji KNF przekonuje, to założenie, że wypracowane w końcu rozwiązanie będzie realizowane dobrowolnie. Słychać już te argumenty: po co panu kredyt przewalutowywać, przecież złoty się będzie już zawsze umacniał, a za parę lat wszystko pan spłaci. Przypomnijmy sobie tylko, skąd znamy takie słowa.
Ryzyko związane z kredytami we frankach dotyczy nie tylko tych banków, które ich udzielają