Przepisy dotyczące farmaceutów powodują, że dużym wiedzie się coraz lepiej. Spadek przychodów z leków rekompensują sprzedażą suplementów i kosmetyków. W tym starciu mali nie mają szans.
Lokalny farmaceuta przegrywa z sieciówkami / Dziennik Gazeta Prawna
Mimo że rynek aptek wcale się nie kurczy (mamy ich ponad 15,5 tys.), nie oznacza to jednak, że modelowo się rozwija. Funkcjonujące regulacje prawne okazują się bowiem zabójcze dla małych przedsiębiorców, podczas gdy ci najwięksi są w stanie je obejść.
– Z naszych danych wynika, że rośnie znaczenie sieci aptecznych. Statystyczna apteka sieciowa osiąga obroty o ponad 40 proc. wyższe od średniej, a usieciowienie rynku rośnie. Obecnie ponad 4 tys. punktów (czyli mniej niż jedna trzecia funkcjonujących na rynku) skupionych w średnich i większych sieciach odpowiada już za około 50 proc. obrotu – mówi Jarosław Frąckowiak, prezes PharmaExpert, spółki specjalizującej się w opracowaniach dotyczących rynku farmaceutycznego.
Jak wynika z prognoz instytucji badawczych, udział w rynku aptek sieciowych w 2015 r. zdecydowanie przekroczy 50 proc. Z kolei zamkniętych zostanie nawet 300 placówek – głównie indywidualnych praktyk farmaceutycznych.

Nie takie były założenia

Z czego wynika, że sytuacja lokalnego farmaceuty, mimo niewielkiego wzrostu na rynku, drastycznie się pogarsza? Paradoksalnie z usztywnienia cen leków i ograniczenia marży, które zostały wprowadzone ustawą refundacyjną (t.j. Dz.U. z 2011 r. nr 122, poz. 696 ze zm.).
– Wprowadzenie ustawy oraz zakazu reklamy aptek w prawie farmaceutycznym rzeczywiście mocno wpłynęło na stabilność biznesową mniejszych aptekarzy. Efekt uboczny takiego prawa był sygnalizowany przez biznes w toku konsultacji społecznych w 2011 r. Argumenty te pozostały jednak bez reakcji zarówno ustawodawcy, jak i samorządu aptekarskiego – wyjaśnia Krzysztof Kumala, prawnik w kancelarii Domański Zakrzewski Palinka.
Politycy chcieli m.in. ograniczyć turystykę lekową, czyli sytuacje, kiedy pacjenci jeżdżą do odległych punktów, aby kupić taniej medykamenty. Praktyka pokazała jednak, że głównym skutkiem regulacji jest pogorszenie się sytuacji indywidualnych farmaceutów.
– Apteki sprofilowane na pacjentów realizujących recepty na produkty refundowane mogą mieć niższy przychód – potwierdza Łukasz Sławatyniec, adwokat kierujący praktyką farmaceutyczną w kancelarii Deloitte Legal.
Przedsiębiorcy starają się go rekompensować, rozwijając sprzedaż produktów bez recepty, głównie suplementów diety i kosmetyków. Marża na nie nie jest bowiem regulowana prawnie.
– O poziomie obrotu takimi produktami w dużej mierze decyduje lokalizacja apteki, a także sam sposób prowadzenia sprzedaży, np. na otwartych stoiskach. Takie aktywności są domeną sieci aptek, a nie pojedynczych placówek. Dodatkowo, kupując na większą skalę, są one w stanie uzyskać lepsze ceny hurtowe – tłumaczy mec. Łukasz Sławatyniec.
Tajemnicą poliszynela jest, że lokalni farmaceuci w ogóle nie mogą się zaopatrzyć w wiele produktów bezpośrednio u producenta lub oficjalnego dystrybutora. Wynika to z faktu, że sieci aptek wymagają wyłączności na niektóre towary.

Jest nadzieja

Zdaniem ekspertów jednak jest jeszcze czas, aby odwrócić tendencję umacniania się silnych graczy kosztem słabszych.
Naczelna Rada Aptekarska od dawna postuluje, aby system funkcjonowania aptek oparty był na kryteriach demograficznych i geograficznych. W praktyce jedna placówka przypadałaby na ok. 4,5 tys. mieszkańców, a apteki nie znajdowałyby się obok siebie.
Ten pomysł podoba się posłowi PO Rajmundowi Millerowi. Jak twierdzi, nie można dopuścić do sytuacji, w której niemal wszystkie lokalne apteki zostałyby wykupione przez 2–3 korporacje.
– Zagroziłoby to całej polityce lekowej w kraju – przyznaje.
Przy obecnym stanie prawnym małe apteki również mogą skutecznie walczyć o swój byt. Jak sugeruje Krzysztof Kumala, mogą się łączyć w grupy zakupowe i wspólnie nabywać towary. Taki model może też im zapewnić dostęp do atrakcyjniejszego portfolio produktów oraz umożliwić lepszą współpracę z producentami.