Przesunięcie spotkania Polska – Anglia przyniosło międzynarodowy wstyd. Ale opłaciło się, bo kibice zostali dłużej i wydali więcej. W skali roku Stadion Narodowy daje zarobić warszawskiemu biznesowi kilkadziesiąt milionów złotych.
We wtorek kibice wieszali psy na Narodowym Centrum Sportu, PZPN, Ministerstwie Sportu i prywatnej firmie odpowiedzialnej za stan murawy na Stadionie Narodowym. Ganili, narzekali, a mimo to w środę po południu ponownie zjawili się na trybunach. Historyczny pojedynek na żywo oglądało 47 tys. Polaków i około 2,5 tys. Anglików. Nie doczekała się go w zasadzie wyłącznie grupa ok. 2 tys. kibiców z Wysp, którzy musieli wrócić do kraju.
Połowa fanów przyjechała na mecz spoza Warszawy. Po decyzji o przełożeniu meczu większość z nich zdecydowała się zostać w stolicy na noc. Wynajęli pokoje w hotelach, jedli, pili i bawili się, wydając przy tym pieniądze. Zakładając, że każdy z ok. 20 tys. kibiców wydał w ciągu tej doby 200 zł, to warszawski biznes hotelarsko-gastronomiczny zarobił dzięki nim dodatkowe 4 mln zł. W rzeczywistości jednak kwota ta może być jeszcze wyższa, bo w czasie prestiżowych masowych imprez niektóre usługi w stolicy Polski drożeją o kilkadziesiąt procent. Dotyczy to przede wszystkim cen noclegów w hotelach znajdujących się w centrum miasta. Ich właściciele przyznają, że przez trzy noce między poniedziałkiem a czwartkiem mieli 100-proc. obłożenie.
– Wszystkie nasze warszawskie hotele były w tym czasie pełne, a ostatnie wolne miejsca sprzedawaliśmy drożej. Podczas gdy standardowa cena za pokój wynosi 600 – 700 zł, w dniu, gdy przełożono mecz, sprzedawaliśmy je po 1000 – 1400 zł – przyznaje Agnieszka Róg-Skrzyniarz z sieci Starwood Hotels and Resorts. W nocy z wtorku na środę kibice zajęli także ostatnie kilkanaście wolnych pokoi w hotelu Ibis Budget przy ul. Zagórnej. Za każdy zapłacili po 179 zł – o 30 proc. więcej, niż gdyby rezerwowali go z wyprzedzeniem przez internet.
Przesunięcie meczu ucieszyło również warszawskich restauratorów. We wtorek i w środę tradycyjnie najbardziej oblegane były obiekty przy ul. Francuskiej, Nowy Świat czy Foksal, ale zyskały też punkty położone dalej od Narodowego. Pracownicy Folk Gospody przy ul. Waliców zauważyli, że kibice przyszli do nich jeszcze przed meczem we wtorek, później na czas imprezy zniknęli, a po odwołaniu spotkania – znowu wrócili do restauracji. Z kolei w Mecie na ul. Foksal tworzyły się kolejki oczekujących na stolik. Tak było i we wtorek, i w środę. – Wszystkie 20 stolików było zajęte aż do późnych godzin nocnych. Najpopularniejszy zestaw? Setka wódki i przekąska.
W sumie każdy z kilkuset kibiców, którzy przewinęli się w tym czasie przez nasz lokal, zostawiał średnio po około 30 zł – szacuje pracownik Mety.
A gdy zyski liczą puby, restauratorzy i hotelarze, zarabia także miasto zgarniające część wpływów z podatków. Wystarczy, że do jego kasy trafi 5 proc. z pieniędzy, jakie kibice piłkarscy zostawili w nocy z wtorku na środę, a będzie mowa o 400 – 500 tys. zł. To znacznie więcej niż wyniosły wydatki stolicy związane z imprezą. – Koszt przeorganizowania ruchu na potrzeby koncertu lub meczu rozgrywanego na Stadionie Narodowym waha się od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Dokładna suma jest uzależniona od różnych czynników, np. od wielkości obszaru, jaki jest objęty zmianami organizacji ruchu, a co za tym idzie od ilości materiałów i środków niezbędnych do wdrożenia projektu – tłumaczy Karina Stopa z warszawskiego Zakładu Remontów i Konserwacji Dróg.
Uwzględniając koszt służb zabezpieczających imprezę oraz sprzątanie okolic stadionu, mecz Polska – Anglia kosztował miasto 70 – 80 tys. zł, ale sumę tę trzeba było wyłożyć dwukrotnie. Mimo to, jak widać, opłaciło się.