Kolejny kryzysowy szczyt UE w czwartek-piątek musi nie tylko podjąć pilne działania stabilizujące rynki, ale też zdecydować, czy i jak zmienić unijny traktat, by na dobre zdyscyplinować budżety państw eurolandu, czego chcą Niemcy. Wciąż powraca pomysł euroobligacji.

Już ósmy w tym roku, dwudniowy szczyt UE w Brukseli rozpocznie się kolacją przywódców w czwartek wieczorem. W ocenie wielu obserwatorów będzie to najważniejszy szczyt UE od dłuższego czasu (choć tak mówiono już o poprzednich). Spekuluje się też, że jeśli szczyt nie zakończy się uzgodnieniami, po raz kolejni przywódcy zostaną zaproszeni już na niedzielę.

Dzień przed szczytem nie ma choćby zarysu porozumienia 27 państw

"Już były historyczne szczyty, ten ma być przełomowy... Nie wiem tylko, czy zapowiedź zmian traktatowych, czyli stworzenie traktatowych gwarancji dyscypliny, uspokoi rynki finansowe" - powiedział kilka dni temu PAP komisarz ds. budżetu Janusz Lewandowski, co oddaje panującą w Brukseli atmosferę.

W środę, czyli dzień przed szczytem. nie widać było jeszcze choćby zarysu porozumienia gotowego do zaaprobowania przez wszystkich 27 przywódców UE. Przygotowany przez przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya i szefa Komisji Europejskiej Jose Barroso raport z propozycjami szybkich i niewymagających procesu ratyfikacji zmian w traktacie UE, by wzmocnić zarządzanie strefy euro, został praktycznie odrzucony w środę przez Berlin.

Twarde stanowisko przedstawiają Niemcy i Anglicy

"Rząd federalny Niemiec nie zgodzi się na kulawe kompromisy" - zapowiedział pragnący zachować anonimowość wysoki rangą niemiecki urzędnik.

A premier Wielkiej Brytanii David Cameron uprzedził, że nie zgodzi się na żadną zmianę traktatu, które nie będzie zgodna z interesem brytyjskim. Stanowisko niekryjącego braku entuzjazmu do europejskiej integracji Londynu może być kluczowe dla decyzji, czy zmiana traktatu odbędzie się w gronie 27 państw i w obecnym reżimie instytucjonalnym, czy też w formie międzyrządowej, nowej umowy, poza prawnym UE.

Czego broni Polska

Polska występuje w obronie praw tych państw UE, które nie mają wspólnej waluty, ale - w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii - chcą wejść do strefy euro. Zdaniem Polski jakakolwiek współpraca w kierunku zacieśniania zarządzania gospodarczego i wzmacniania dyscypliny finansowej (czy to przez traktat UE czy przez umowę międzyrządową) powinna dotyczyć "wszystkich państw strefy euro, ale powinna być też otwarta na kraje spoza strefy euro, które planują szybko wejść do strefy" - powiedział kilka dni temu minister Mikołaj Dowgielewicz.

Czego chcą Niemcy

Niemcy domagają się zmiany traktatu UE w celu wzmocnienia dyscypliny finansów publicznych państw, tak by zapobiec powtórce kryzysu zadłużenia eurolandu, jaki wywołała Grecja. Mogą żądać tych zmian, bo to one ponoszą obecnie największe koszty "solidarności" z ratowanymi kolejnymi krajami. Nie zgadzają się jednak na zmianę protokołu do traktatu UE (co proponował Van Rompuy i Barroso), bo oczekują głębszych zmian - chcą automatycznych sankcji dla państw nierespektujących zasad Paktu Stabilności i Wzrostu, które ustalają zasady utrzymywania długu poniżej 60 proc. PKB, a deficytu poniżej 3 proc. PKB. Chce też, by to Trybunał Sprawiedliwości UE sprawdzał wdrożenie przez kraje tzw. "złotej reguły" ( w Polsce zwanej regułą wydatkową) dotyczącej utrzymywania zrównoważonego budżetu. A do tego potrzebne są głębsze (niż tylko protokołu) zmiany traktatowe - przekonują.

Berlin zastrzegł, że w braku zgody wszystkich 27 państw, wprowadzą zmiany drogą traktatu międzyrządowego, otwartego także dla państw spoza euro jak Polska, co powszechnie odczytano jako pewną porażkę Francji, która o razu domagała się zacieśniania współpracy gospodarczej wyłącznie w gronie 17 państw eurolandu).

Niemcy i Francja nie chcą wspólnych euroobligacji

Te propozycje, przedstawione jako wspólne francusko-niemieckie stanowisko przez kanclerz Niemiec i prezydenta Francji w poniedziałek, budzą jednak wiele krytyki. Koncentrują się bowiem na dyscyplinie i sankcjach, pomijając zupełnie kwestę uwspólnotowienia długów, co - jak przekonują ekonomiści - byłoby prawdziwą realizacją unii fiskalnej w obecnej unii monetarnej i mogło doprowadzić do zakończenia kryzysu. Formą wspólnego długu byłyby właśnie euroobligacje ostatnio poparte także przez Barroso i Van Rompuya, choć w dalszej perspektywie.

We wspólnym raporcie zaproponowali oni, by na szczycie w czwartek i piątek przynajmniej zdecydować o "otwarciu w długoterminowej perspektywie możliwości rozwoju w kierunku wspólnej emisji" papierów dłużnych, kiedy już zdecydowanie wzmocniona zostanie dyscyplina finansów publicznych państw strefy euro i z zachowaniem "surowych reguł". Zapewne ten temat znowu powróci na szczycie. Choć Merkel jest przeciw, to niewykluczone, że pewne kraje postawią sprawę euroobligacji jako warunek na zmianę traktatu UE.

Zdaniem wiceszefa brukselskiego think tanku Bruegel, Guntrama Wolffa, by skutecznie walczyć z kryzysem na szczycie potrzebna będzie decyzja o tym, że "idziemy do przodu z Europejskim Bankiem Centralnym jako pożyczkodawcą ostatniej szansy", by mógł on skupować obligacje zagrożonych państw. Inny dyskutowany plan to pożyczki EBC dla Międzynarodowego Funduszu Walutowego, by ten z kolei mógł przekierować pieniądze na pomoc dla strefy euro (skoro EBC traktatowo sam nie może tego robić na konieczną skalę, a fundusz ratunkowy eurolandu EFSF jest za słaby i nie udaje się go wzmocnić do planowanego biliona euro). Ale to też miałaby być jednorazowa akcja pomocy np. dla Włoch. gdyby zaszła taka potrzeba, a nie systemowe rozwiązanie.

Rynki wątpia w porozumienie

Wydaje się, że same rynki finansowe nie bardzo wierzą, że szczyt będzie przełomowy i przyniesie systemowe rozwiązanie kryzysu zadłużenia. W poniedziałek wieczorem agencja ratingowa Standard & Poor's, zagroziła obniżeniem ratingów wszystkich sześciu państw euro cieszących się obecnie najwyższą oceną potrójnego A w tym Niemiec. To może mieć konsekwencje nie tylko w postaci podrożenia kosztów obsługi długów tych państw, ale też osłabienia wiarygodności Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej, który pomaga zagrożonym państwom.

"Być może to ostrzeżenie skoncentruje wysiłki wszystkich na uzdrowieniu gospodarki w strefie euro. Każdy może teraz być znacznie bardziej zainteresowany uzyskaniem udanego porozumienia" - powiedział dyrektor ekonomicznego think tanku Re-Define, Sony Kapoor, komentując decyzję agencji ratingowej.

"Merkel musi coś jeszcze wyciągnąć z kapelusza, bo to, co zaproponowała dotychczas, może nie wystarczyć" - przyznał w Brukseli dyplomata starego kraju UE. Polski dyplomata był bardziej optymistyczny: skoro porozumienie o utworzeniu nowego rządu w końcu osiągnęła skomplikowana i podzielona na zwaśnione regiony Belgia, to i UE się w końcu uda" - powiedział PAP.

icz/ kot/