Choć wczoraj pojawiły się nieoficjalne informacje o tym, że Rosjanie znowu zaczęli kupować unijne truskawki, to europejscy plantatorzy dalej tracą miliony. Ciągle bowiem obowiązuje zakaz wwożenia do Rosji warzyw z terenów UE. Dotyczy on m.in. Polski, choć w naszym kraju odnotowano zaledwie kilka przypadków zakażenia niemiecką odmianą pałeczki okrężnicy. Zdaniem Brukseli takie działanie jest sprzeczne z duchem WTO, ponieważ Moskwa zareagowała nieproporcjonalnie do zagrożenia.
– Szczerze mówiąc, nie wiem, jakiemu duchowi przeczy embargo. Przecież tam ludzie umierają od spożywania tych produktów, nie możemy z powodu jakiegoś ducha truć naszych ludzi – mówił kilka dni temu premier Władimir Putin. Wczoraj jego słowa nieco łagodził stały przedstawiciel Kremla przy UE Władimir Cziżow, jednak, co do zasady, Rosja zdania nie zmienia. – Problem z embargiem nie jest naszym problemem. To problem – może nie powinienem tego mówić – EU coli – żartował Cziżow, łącząc nazwę bakterii z angielskim skrótem nazwy Unii Europejskiej.
Konflikt o pałeczkę okrężnicy popsuł klimat wokół negocjowanej właśnie nowej umowy o partnerstwie między UE i Rosją. W podpisaniu umowy pomogłoby wejście Moskwy do WTO, co Rosjanie negocjują od 18 lat. Wczoraj Moskwę poparł w tej kwestii polski minister ds. europejskich. – Chcielibyśmy, aby jeszcze w tym roku Rosja przystąpiła do WTO. Polska ze swej strony jest zwolennikiem takiego kroku – powiedział Mikołaj Dowgielewicz.
Wielu ekspertów wskazuje jednak, że Rosjanie – największa gospodarka pozostająca poza systemem WTO – celowo odwlekają negocjacje członkowskie. W ramach Światowej Organizacji Handlu Moskwa straciłaby bowiem możliwość swobodnego kształtowania ceł, po które Rosjanie swobodnie sięgają w ramach ochrony własnego rynku, np. samochodowego. Co więcej, od momentu powstania unii celnej między Rosją a Białorusią i Kazachstanem do WTO powinny wejść wszystkie trzy kraje jednocześnie, a na to się nie zanosi.