Coraz więcej e-sklepów i platform aukcyjnych działających na terenie Unii Europejskiej nie pobiera opłat za wysłanie zamówionych towarów do Polski. Za internetowe zakupy zrobione w USA ciągle trzeba jednak zapłacić minimum 4 dolary.
O ile już co trzeci Polak kupował w sieci, to zaledwie 3 procent zdecydowało się na nie w zagranicznych sklepach internetowych lub platformach aukcyjnych. Odstraszają od nich obawy o bezpieczeństwo oraz wysokie koszty przesyłki. Tymczasem zakupy online za granicą nie muszą być ani droższe, ani bardziej skomplikowane od tych w kraju. Oszczędności wynikające z niższych cen pokrywają często koszty wysyłki, a do tego upolować można prawdziwe perełki, których nie znajdzie się w polskich sklepach.

Zwrot w ciągu 7 dni

Gdy jesienią ubiegłego roku brytyjski oddział jednego z największych sklepów internetowych Amazon zdecydował, że za zamówienia o wartości powyżej 25 funtów nie będzie pobierał opłat przy ich wysyłaniu do Polski, powiało nadzieją, że e-zakupy transgraniczne staną się dla nas opłacalne. I rzeczywiście coraz więcej dużych sklepów rezygnuje z takich opłat. Za darmo towar do Polski przysyłają już Puma (przy zamówieniu powyżej 20 euro) czy sklep z ubraniami Asos (bez względu na wartość zamówienia).
Większość sklepów jednak wciąż pobiera opłaty. W brytyjskich koszt standardowej wysyłki do Polski wynosi od 5 do 7 funtów. Niemieckie, francuskie i włoskie doliczają za dostawę od kilku do kilkunastu euro.
Co ważne, towary zamówione online w Unii muszą zostać dostarczone w terminie do 30 dni i nie płaci się za nie żadnego dodatkowego cła ani VAT. Warto też pamiętać, że zgodnie z unijnymi regulacjami w każdym kraju członkowskim w przypadku e-zakupów istnieje możliwość zwrotu towaru w ciągu 7 dni, jednak w wielu krajach w praktyce okres ten jest dłuższy (10 – 14 dni).
Do Polski wysyłają towary również sklepy amerykańskie. Te niestety wciąż pobierają opłaty – koszt niewielkiej wysyłki to od 3,99 dol. do 9,99 dol, a do tego na paczkę czeka się od 2 do 5 tygodni.
Szybsza jest dostawa drobnych zakupów za pośrednictwem kuriera, ale kosztuje standardowo od 19,99 do 29,99 dol. Dodatkowo kupując w USA, należy się liczyć z koniecznością zapłaty VAT i w przypadku niektórych towarów cła. Opłat tych można próbować uniknąć, prosząc sklep o wysłanie przesyłki jako prezentu (opcja gift) lub korzystając z usług wyspecjalizowanych firm przepakowujących zakupy. W takim wypadku jednak ostateczny koszt przesyłki jest dosyć wysoki i do tego znany dopiero w momencie odbioru.
Najpopularniejszym sposobem płacenia w sieci jest karta kredytowa. Warto jednak pamiętać, że walutą rozliczeniową większości polskich kart jest euro. Oznacza to, że gdy płacimy kartą za oceanem lub w Wielkiej Brytanii, kwota naszej transakcji zostanie najpierw przeliczona na tę walutę, a dopiero w następnej kolejności na złote. Dodatkowo w przypadku kart Visa doliczona zastanie prowizja za przewalutowanie w wysokości od 1 do 3 proc. wartości transakcji.
Coraz więcej banków oferuje też możliwość płacenia online zwykłymi kartami debetowymi. Niektóre jak np. mBank proponują też karty płatnicze do kont walutowych w euro, funtach i dolarach. Gdy płacimy taką kartą, środki pobierane są bezpośrednio w walucie. To bardzo korzystna opcja, ale tylko dla osób, które zakupy za granicą robią regularnie i posiadają dodatkowo oszczędności w walucie.

Jak sprawdzić sprzedawcę

Jednak jak się okazuje, to nie tyle dodatkowe koszty zamówienia za granicą są największym problemem dla polskich klientów. To, co najbardziej odstrasza, to obawa przed problemami z płatnościami, trudnościami z kontaktem ze sprzedawcą czy po prostu to, że trafi się na oszusta. I rzeczywiście, jak wynika z danych Europejskiego Centrum Konsumenckiego, w ubiegłym roku aż 56 procent skarg na przedsiębiorców z UE dotyczyło właśnie zakupów w sieci.
– Zdarza się, że źródłem problemu bywa nieuwaga konsumentów, którzy zapominają przeczytać regulaminu sklepu lub pochopnie klikają „kup teraz” bez sprawdzenia, kim jest sprzedawca – mówi Elżbieta Seredyńska, prawnik z Europejskiego Centrum Konsumenckiego.
Eksperci doradzają więc, by przed zakupem przynajmniej sprawdzić, czy przedsiębiorca należy do systemu gwarantującego stosowanie dobrych praktyk, czyli ma np. europejski certyfikat Euro-Label czy Trusted Shops.
Polska walczy o jednolite zasady dotyczące e-handlu
Jednym z priorytetów polskiej prezydencji w UE ma być doprowadzenie do unifikacji przepisów dotyczących handlu w internecie we wszystkich krajach Unii. Wciąż zdarzają się – i to jak się okazuje – nagminnie sytuacje, gdy sklepy internetowe odmawiają zawarcia transakcji z klientami z tzw. nowych krajów Unii, obawiając się nieznanego im systemu prawnego, jaki w nich obowiązuje.
Komisja Europejska wyliczyła, że aż w przypadku 61 proc. ofert sprzedaży klienci nie mogli złożyć zamówienia i zawrzeć umowy.
Według polskiego pomysłu odpowiedzią na problemy może być opracowanie specjalnego stosowanego tylko w e-handlu 28. reżimu prawnego (obok 27 już istniejących krajowych systemów). W praktyce miałoby to wyglądać tak, że na stronie internetowej przedsiębiorcy prowadzącego sprzedaż w sieci umieszczony byłby specjalny blue button – niebieski guzik, którego naciśnięcie byłoby jednoznaczne z wyborem nowego systemu prawa, na podstawie którego zawierana byłaby dana umowa.