Dziś zaczyna się rządowy bieg z przeszkodami w sprawie przyszłorocznego budżetu. Na nieformalnym posiedzeniu dojdzie do starcia ministrów w sprawie tego, ile i na co będą mogli wydać w 2012 roku.
Pracownicy Ministerstwa Finansów mieli pracowity długi weekend – dopinali projekt budżetu, aby dzisiaj na nieoficjalnym posiedzeniu mogli się z nim zapoznać wszyscy ministrowie. Premier chce, aby już jutro rząd przyjął projekt budżetu i wysłał go do konsultacji partnerów społecznych. To daje spore szanse, że dokument jeszcze przed końcem tego miesiąca trafi do Sejmu.
Zgodnie z rządowym scenariuszem obie izby parlamentu mają przyjąć ustawę do końca lipca. Wszystko po to – jak twierdzą sami zainteresowani – „aby uniknąć uchwalania budżetu w środku kampanii wyborczej i eskalacji żądań”. Nie będzie to jednak łatwe.

Minister ministrowi wilkiem

Szefowie poszczególnych ministerstw mają już przygotowane całe katalogi żądań. Aby zaspokoić ich wszystkie oczekiwania, budżet musiałby być większy o co najmniej kilka miliardów złotych.
Minister finansów Jacek Rostowski liczy, że przed żądaniami ministrów najlepszą zaporą będzie reguła wydatkowa. Zapis w ustawie o finansach publicznych przewiduje, że wydatki elastyczne nie mogą rosnąć powyżej inflacji. To oznacza, że każdy minister, który w negocjacjach budżetowych uzyska dodatkowe pieniądze, faktycznie zmniejszy budżety innych. Czyli po raz pierwszy głównym przeciwnikiem w rozgrywce o budżet ma być nie minister finansów, a szefowie innych resortów.
Tak przynajmniej reguła ma działać w teorii. Presja będzie jednak tak potężna, że nie wiadomo, jak nowe rozwiązanie przejdzie test praktyczny.

Zagrożenie podwyżkami

Dużych sum chcą ministrowie Michał Boni i Jolanta Fedak. Ten pierwszy na aktywne formy zwalczania bezrobocia w Funduszu Pracy, a minister pracy – na podwyższenie progów dochodowych do świadczeń rodzinnych. To faktycznie oznacza wzrost wydatków na zasiłki rodzinne, ponieważ zwiększy się liczba uprawnionych do ich otrzymywania.
Największy spór może rozgorzeć o pensje w budżetówce. Minister finansów założył, że ten rok będzie kolejnym, w którym fundusz płac urzędników, funkcjonariuszy i żołnierzy nie wzrośnie, co oznacza, że podwyżki będą miały charakter incydentalny i będą wynikały z oszczędności oraz redukcji części etatów.

Rostowski głuchy na żądania

Prawdziwą lawinę żądań mogą jednak uruchomić nauczyciele. Bo przedstawiciele nauczycielskich związków, o czym pisaliśmy już w piątek, otwarcie mówią, że dogadali się z rządem w sprawie podwyżek pensji. Jeśli premier potwierdzi dzisiaj tę decyzję, to mimo wcześniejszych ustaleń minister finansów będzie musiał wyjąć blisko miliard złotych dla kadry edukacyjnej. A choć nauczyciele są formalnie poza sferą budżetową, to inne zawody – powołując się na precedens – ustawią się w kolejce z żądaniami podwyżek.
Pod największą presją są szefowie resortów obrony narodowej i spraw wewnętrznych. Zarówno żołnierze, jaki i policjanci domagają się podwyżek, argumentując, że kolejny rok bez wzrostu wynagrodzeń przy wysokiej inflacji oznacza ich realny spadek.
Tymczasem minister finansów o podwyżkach nie chce słyszeć – obietnicę, że ich nie będzie, złożył samej Brukseli. Gdyby bowiem oszczędności budżetowe okazały się mniejsze od zapowiedzianych, to w skrajnym przypadku może nam grozić zablokowanie unijnych funduszy.
Prof. Elżbieta Mączyńska, Szkoła Główna Handlowa: Gospodarka jest jak medycyna – profilaktyka jest tańsza niż leczenie
Czy reguła wydatkowa, jaką proponuje minister finansów, to właściwy lek na problemy budżetu?
Celem reguły jest ograniczenie deficytu budżetowego, jednak powinna być ona inaczej skonstruowana – tak aby nie były nią objęte wydatki, które wspierają wzrost. One powinny rosnąć, na ile budżet pozwala.
Zmniejszanie niektórych wydatków w celu obrony finansów publicznych da efekt odwrotny od zamierzonego. Przykładem mogą być choćby oszczędności na profilaktyce medycznej. Prawie całkowite jej zaniechanie w szkołach sprawia, że zaniedbania zdrowotne wymagają z czasem szybko rosnących nakładów na leczenie. Już dziś statystyki wykazują, że w porównaniu z innymi krajami UE mamy najbardziej schorowaną młodzież. Jeśli oszczędzamy na dentyście w tym roku, to w przyszłym lub kolejnych wydamy na ten cel znacznie więcej, niż zaoszczędziliśmy, bo być może trzeba będzie wymienić całą szczękę. Profilaktyka jest zawsze tańsza i bardziej efektywna niż leczenie, i dotyczy to również gospodarki.
Gdzie zatem można ciąć, skoro nie w inwestycjach?Ograniczenia powinny dotyczyć dwóch innych grup: wydatków na utrzymanie państwa, które powinny być na stałym poziomie w relacji do PKB, oraz całej grupy wydatków stanowiących zaszłości i następstwa „złego prawa”. Dotyczy to m.in. wydatków wynikających z ekonomicznie i społecznie nieuzasadnionych przywilejów emerytalnych. Tego typu wydatki powinny być zmniejszane. Reguła wydatkowa niewiele pomoże, jeśli nie zostaną załatane dziury w systemie podatkowym. System ten jest coraz mniej przejrzysty. Dotyczy to zwłaszcza VAT.
Pani zdaniem rząd dotrzyma słowa i powstrzyma podwyżki w budżetówce?
Rząd powinien spełnić tę obietnicę choćby z tego względu, że w finansach publicznych mamy podbramkową sytuację. Z drugiej strony nie powinien to być mechaniczny zakaz. Nawet w warunkach zamrożenia funduszu płac dobrzy specjaliści powinni mieć szanse na stosowne wynagrodzenia i ich podwyżki.