Kilka nieprzemyślanych wypowiedzi zagroziło stabilności węgierskiej gospodarki. W weekend rząd próbował uniknąć samospełniającej się przepowiedni i przekonać inwestorów, że porównania do Grecji były znacznie przesadzone.
Jeśli rząd Viktora Orbana chciał się dowiedzieć, jak zareagują rynki, gdyby nie udało się osiągnąć założonych w budżecie celów – już wie. Fatalnie.
Wszystko zaczęło się od czwartkowej wypowiedzi Mihalya Vargi, ministra w kancelarii Orbana. Varga zasugerował, że deficyt budżetowy w 2010 r. może wynieść 7 proc. PKB. W budżecie odziedziczonym przez Fidesz po socjalistach zapisano tymczasem 3,8 proc. Oliwy do ognia dolał wiceszef Fideszu Lajos Kosa, który stwierdził, że stan finansów publicznych jest tak dramatyczny, że szansa na uniknięcie greckiego scenariusza jest niewielka. Mówiono również o fałszowaniu przez poprzedni rząd danych na temat gospodarki.

Panika na rynkach

Nic więc dziwnego, że w piątek budapeszteński indeks giełdowy BUX stracił 3,3 proc. Jeszcze bardziej na wartości – aż 5 proc. – stracił forint. Na wieści z Budapesztu zareagowało nawet euro, osiągając czteroletnie minimum w stosunku do dolara.
Węgierscy i unijni przywódcy musieli więc spędzić weekend na uspokajaniu rynków. W sobotę i niedzielę zamiast określenia „bankructwo” padały już zapewnienia o „nieprzemyślanych deklaracjach” i „przesadzie”.
Nastroje tonował m.in. sam Varga, określając swoją wcześniejszą wypowiedź mianem „przesadzonej i nieszczęśliwej”. – Panujemy nad sytuacją i wciąż mamy szansę na osiągnięcie celu zapisanego w budżecie – dowodził. Premier zapowiadał zaś, że po weekendzie ogłosi plan poprawy konkurencyjności gospodarki.
W sukurs Budapesztowi przyszła Bruksela, zaniepokojona perspektywą kolejnego kraju bankruta. – Jestem zadowolony, gdy obserwuję węgierskie wysiłki na rzecz konsolidacji polityki fiskalnej – mówił szef Komisji Europejskiej Jose Barroso. Z kolei Goldman Sachs przypomniał, że Węgrzy wciąż mają do dyspozycji część pakietu pomocowego, przyznanego jeszcze w 2008 r.
Poniedziałkowego otwarcia giełdy z niepokojem oczekiwała cała Europa. Gdyby inwestorzy uznali, że w wypowiedziach polityków jest część prawdy, mogliby kontynuować wyprzedaż akcji. Za Budapesztem mogą zaś pójść inne giełdy regionu, w tym warszawska. Zagraniczni inwestorzy wciąż traktują nasz region w pakiecie: jeśli problemy przeżywa jeden kraj, tracą parkiety w pozostałych stolicach. Już w piątek warszawski WIG stracił 1,6 proc., a praski PX nawet 4 proc.



Bankowcy oburzeni

– To nieodpowiedzialne krzyczeć: „Patrzcie na nas, jesteśmy jak Grecja” – pomstował Michael Ganske z Commerzbanku. – Unikałbym nawet mówienia, że jadłem sałatkę grecką, żeby to nie wpłynęło na mój rating – dodawał Nigel Rendell z Royal Bank of Canada.
– Rząd Orbana chciał zabezpieczyć się na wypadek, gdyby osiągnięcie założonego deficytu okazało się niemożliwe – mówi nam ekonomista Attila Ratfai. – Jednak zrobił to w sposób wyjątkowo nieprzemyślany, co dało efekt odwrotny do zamierzonego – dodaje.
3,8 proc. – taki deficyt, zgodny z oczekiwaniami MFW, zapisano w budżecie Węgier
5-6 proc. – o takim deficycie wspominał niedawno minister gospodarki Węgier
7 proc. – o takim deficycie mówił minister Mihaly Varga, wywołując panikę na giełdzie i rynkach finansowych
3,3 proc. – taki spadek zanotowała w piątek węgierska giełda