Polska przedstawi na dzisiejszym spotkaniu ministrów finansów krajów UE własne recepty na kontrolę finansów państw unijnych. Minister Jacek Rostowski chce, by tzw. elastyczne wydatki budżetów rosły nie więcej niż jeden procent ponad inflację.

Druga propozycja Rostowskiego przewiduje, by sytuację fiskalną krajów członkowskich oceniać nie tylko na podstawie deficytu sektora finansów publicznych, ale przede wszystkim, by sprawdzać poziom długu publicznego w relacji do PKB. To korzystne dla Polski, która ma wysoki deficyt, powyżej 7 proc. PKB, ale nasz dług wynosi ok. 50 proc. PKB. Dla porównania Włosi mają dług przekraczający 100 proc.

W piątek dwunastopunktowy plan uzdrowienia strefy euro przedstawi również niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble. Jednym z punktów będzie podobny do polskiego pomysł, by zobowiązania finansowe nie rosły powyżej ustalonego odsetka PKB. Niemcy chcą, aby każdy z krajów unii walutowej wpisał do swojego ustawodawstwa górny limit długu i dziury w finansach publicznych.

Na razie rynki nie wierzą w plany naprawcze. Po niedawnej obietnicy bailoutu dla potencjalnych unijnych bankrutów wartego 750 mld euro panuje przekonanie, że są one deklaracjami bez pokrycia. Odbija się to na wspólnej walucie. Wczoraj euro było wymieniane za 1,22 dolara, co oznacza najgorszy wynik od czterech lat. Inwestorzy obawiają się, że najbardziej zadłużone kraje unii walutowej zamiast ustaw gwarantujących walkę z deficytem składają ustami swoich przywódców tylko obietnice.

Paradoks polega na tym, że nawet jeśli wprowadzą je w życie, daleko idące cięcia zduszą odradzającą się z trudem unijną gospodarkę.