Rząd chce zmusić naszych przewoźników do wymiany osi i kół w starych wagonach. Dla europejskich dostawców i polskich firm naprawczych to okazja do zarobienia olbrzymich pieniędzy.
Ministerstwo Infrastruktury zaalarmowała ubiegłoroczna katastrofa kolejowa we włoskim miasteczku Viareggio z udziałem polskich wagonów oraz dwa wypadki lokomotyw PKP Intercity. Okazało się, że naprawy naszego taboru, który ma ponad 30 lat, są niewystarczające.
Rząd ma zamiar to zmienić. „DGP” dowiedział się, że resort szykuje nowe wytyczne dotyczące eksploatacji taboru. Juliusz Engelhardt, podsekretarz stanu w MI, powiedział nam, że ministerstwo chce wprowadzić obowiązek wymiany i zniszczenia zestawowów kołowych w pociągach, których wiek przekracza 25 lat w przypadku spółek pasażerskich i 30 lat dla towarowych.
Nowe wytyczne oznaczają, że trzy największe spółki pasażerkie, czyli PKP Intercity, Przewozy Regionalne oraz Koleje Mazowieckie, będą musiały odnowić ponad połowę swojego taboru. Z 800 pociągów elektrycznych PR do wymiany jest aż 7,8 tys. zestawów kołowych (po 12 w 650 składach). Spółce potrzeba na to 174 mln zł.
– To dla nas potężny wysiłek finansowy – mówi Robert Nowakowski, dyrektor ds. techniczno-eksploatacyjnych w PR.
Zmodernizować swój tabor będą musiały także spółki towarowe. Największa z nich, PKP Cargo, w aż 30 tys. spośród 50 tys. wagonów musi wymienić zestawy (po cztery w wagonie).
– Rezerwujemy na to pieniądze, ale potrzebujemy czasu – mówi Wojciech Balczun, prezes PKP Cargo.
Według ostrożnych szacunków wymiana może kosztować spółkę nawet 1,08 mld zł. To duże wyzwanie, bo w 2010 roku na wszystkie inwestycje firma przeznaczy 404 mln zł.
Dlatego resort chce dać przewoźnikom co najmniej trzy lata na wymianę starych części. Może być to jednak za mało nie tylko ze względów na ograniczone finanse spółek. Wąskim gardłem są huty. W Europie odlewaniem nowoczesnych zestawów kołowych zajmują się trzy zakłady: włoskie Lucchini, czeski Bonatrans oraz ukraińskia huta w Dniepropietrowsku. Grzegorz Rosiński z Lucchini Polska zatrzega, że zakład wykorzystuje obecnie 95 proc. mocy produkcyjnych. Na gotowy produkt trzeba czekać sześć miesięcy.
Na gigantycznych zamówieniach zarobią też polskie firmy z sektora naprawczego.
– Na przeprowadzenie wszystkich wymian potrzeba jednak kilku lat – zastrzega Zbigniew Konieczek, prezes nowosądeckiego Newagu.