Od 1 stycznia 2010 r. o polskiego pasażera będą mogły się bić zagraniczne firmy kolejowe: niemieckie DB, Ceské dráhy czy austriackie ÖBB. Ale nie będą. Na razie żadna z nich nie wejdzie na polski rynek.
Od początku 2010 roku unijny rynek przewozów pasażerskich w połączeniach międzynarodowych zostanie otwarty. O tym, że to oznacza pojawienie się w poszczególnych krajach nowych firm przewozowych, nie przekonają się jednak polscy pasażerowie. Bo choć scenariusz był taki, że konkurencja z Niemiec, Czech czy Austrii spowoduje poprawę jakości oferty polskich przewoźników oraz obniżkę cen biletów w połączeniach wewnętrznych, to u nas prędko do tego nie dojdzie.

Nie ma chętnych

Zagraniczny przewoźnik, żeby wjechać na polskie tory, musi przedłożyć zarządcy infrastruktury (PKP PLK) i w Urzędzie Transportu Kolejowego (UTK) informację o takim zamiarze.
– Jeszcze żaden taki wniosek nie wpłynął – mówi Mirosław Antonowicz, wiceprezes UTK.
Wniosek o wydanie zgody na przejazd pociągu powinien być złożony co najmniej na dwa miesiące przed wejściem w życie nowego rozkładu jazdy, który w Polsce zaczyna obowiązywać 13 grudnia. Nawet jeśli więc wnioski wpłyną w najbliższym czasie, mogą nie zostać uwzględnione w nowym rozkładzie.
Otwarcie unijnego rynku przewozów międzynarodowych to element tzw. III pakietu kolejowego zezwalającego na wykonywanie kolejowych usług kabotażowych. Polegają one na tym, że przewoźnicy, którzy jeżdżą na trasach międzynarodowych, będą mieli prawo zabierać pasażerów również na stacjach pośrednich. Na razie nie mogą tego robić. Pociąg PKP Intercity z Warszawy do Wiednia zatrzymuje się oczywiście na stacjach pośrednich, z tym że do granicy na biletach zarabia polski przewoźnik, a na terenie Czech i Austrii już przewoźnik lokalny – chociaż to ten sam pociąg, zmienia się operator i personel. Podobnie dzielą się kosztami. To ma się zmienić.

Więcej informacji: Zagraniczne firmy kolejowe opóźniają wejście do Polski