Pod koniec przyszłego roku za euro będziemy płacić około 3,83 zł – oceniają ekonomiści. Taka jest średnia z ich prognoz.
Niemal wszyscy analitycy są zgodni: nasza waluta będzie w 2010 roku zyskiwać na wartości. Po pierwsze, polska gospodarka nadal powinna nieźle wyglądać na tle innych krajów regionu. Po drugie, świat powoli będzie wychodził z recesji, co zachęci inwestorów do podejmowania większego ryzyka – a w tym katalogu mieści się kupowanie polskich aktywów. A po trzecie nasze problemy fiskalne – choć nie są powodem do dumy – nie stanowią wyjątku wśród innych krajów europejskich.
– Poza tym jeżeli rząd przeprowadzi antyreformę OFE, to prawdopodobieństwo przekroczenia przez dług publiczny drugiego progu ostrożnościowego spada. A to właśnie sprawa długu jest dla kursu walutowego głównym czynnikiem ryzyka – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Invest-Banku. I dodaje, że nawet w przypadku ryzyka znacznego wzrostu długu rząd ma narzędzie, którego może użyć, by umocnić złotego.
– Aby zapobiec osłabieniu złotego – co przecież w sumie groziłoby zwiększeniem długu – rząd mógłby skierować na rynek część walut pozyskiwanych z emisji obligacji za granicą i środki z Unii Europejskiej – mówi.
Według niego z tych powodów dziś scenariusz deprecjacji jest mało prawdopodobny.
– Mogłoby do niej dojść przy bardzo niekorzystnym splocie okoliczności: np. słabszym od oczekiwanego ożywieniu gospodarczym w Polsce i na świecie, niepowodzeniu planu prywatyzacji i braku takich działań rządu, jak propozycja zmian w OFE – mówi ekonomista.
Piotr Kalisz z Citi Handlowego uważa, że problemy z finansami publicznymi nie muszą wcale ciążyć złotemu.
– Trzeba na to patrzeć z perspektywy inwestora zagranicznego. A dla niego polskie problemy fiskalne nie będą niczym nadzwyczajnym. Inne kraje w regionie pod tym względem będą miały znacznie gorszą sytuację. A u nas dodatkowym czynnikiem wspierającym złotego może być program prywatyzacji, który może ściągać do Polski zagraniczny kapitał – mówi ekonomista.
W umocnienie złotego wierzy też Piotr Bujak z BZ WBK.
– Ten proces będzie stopniowy i będzie się to działo przy dużych wahaniach kursu. Ta zmienność będzie znaczna na początku roku, ale w kolejnych miesiącach zacznie stopniowo wygasać – mówi Piotr Bujak.
– Złoty będzie stosunkowo słaby w I połowie roku. Średni kurs euro może oscylować wokół 4,30 zł – dodaje Maja Goettig, główna ekonomista Banku BPH.
Jej zdaniem złoty będzie zyskiwał na wartości w drugiej części roku, gdy sytuacja w gospodarce globalnej będzie już wyraźnie lepsza.
– Wtedy powinien wzrosnąć apetyt na ryzyko. A poza tym ujawni się pozytywny dla rynku walutowego wpływ prywatyzacji – mówi.
Grzegorz Ogonek z ING BSK także liczy na większe zainteresowanie inwestorów aktywami z rynków wschodzących.
– Jeżeli niechęć do ryzyka spadnie, to Polska jest świetnym krajem, żeby inwestować. Wytrzymaliśmy kryzys. W przyszłym roku sytuacja makro będzie bardziej klarowna i nawet jeżeli wzrost gospodarczy nie osiągnie tempa sprzed kryzysu, to będzie czas na to, żeby odpowiednio wycenić fakt, że uniknęliśmy recesji – mówi ekonomista.
Tymczasem inaczej przyszłoroczne perspektywy dla złotego widzi Marcin Mrowiec.
– W I i w II kwartale nasza waluta będzie jeszcze w miarę mocna. Informacje o wzroście gospodarczym – lepszym, niż to zakłada Ministerstwo Finansów w budżecie – będą wspierać złotego. Inflacja też będzie wyższa od zakładanej, co pozytywnie przełoży się na nominalną wielkość dochodów budżetowych A to oznacza nieco mniejsze potrzeby pożyczkowe, spadek rentowności obligacji i właśnie umocnienie złotego – mówi Marcin Mrowiec.
Jego zdaniem światowa gospodarka przejdzie drugą fazę kryzysu – co oznacza, że złoty będzie może słabnąć w drugiej części roku.