Coraz więcej firm drukarskich zaczyna zalegać z regulowaniem zobowiązań wobec banków i kontrahentów. Przychody drukarni spadają, bo wydawcy tną nakłady i wstrzymują nowe projekty. Branża chce się ratować, tworząc fundusz poręczeniowy, który ułatwi pozyskanie kredytów w bankach.
Z powodu recesji na rynku reklamy i wydawców, którzy tną koszty, wiele firm poligraficznych zaczyna coraz bardziej obawiać się o swoją przyszłość. Z powodu mniejszej liczby zamówień oraz trudności z bieżącym finansowaniem drukarnie, naświetlarnie i introligatornie mogą mieć problemy ze spłatą kredytów. Będzie im trudno przetrwać. Przedstawiciele tego sektora alarmują: upaść może nawet 30 proc. firm.

Klienci płacą mniej

– Styczeń i luty były słabe. W marcu rynek był nadspodziewanie dobry, ale w kwietniu już było gorzej. Lipiec i sierpień będą tragiczne – mówi Jacek Kuśmierczyk, prezes firmy Grafikus, zajmującej się dostawą materiałów, maszyn i urządzeń poligraficznych, kanclerz Polskiego Bractwa Kawalerów Gutenberga.
Część klientów drukarń, m.in. wydawcy prasy i magazynów, tnie koszty. Muszą ograniczać nakłady gazet, nie mówiąc o wstrzymaniu jakichkolwiek dużych, nowych projektów wydawniczych. Powodem jest recesja w reklamie – do kieszeni wydawców trafia mniej pieniędzy. Według CR Media Consulting w I kwartale firmy ograniczyły wydatki na reklamę w mediach o 11 proc., czyli około 170 mln zł, a w całym 2009 roku będą one niższe o ponad 10 proc., czyli o blisko 700 mln zł.
Cięcia dosięgną także wydatki na druki reklamowe, dołączane do gazet czy wkładane do skrzynek pocztowych. W I kwartale liczba zleceń na rozsyłanie druków bezadresowych spadła.
Nikt dokładnie nie policzył do tej pory wartości rynku usług poligraficznych w Polsce. Danych za 2008 rok nie ma żadnych. W ciągu trzech lat, do 2007 roku, wartość tego rynku rosła średnio o 5–6 proc. rocznie.
Według wywiadowni Credit Info-Polska, która wzięła pod uwagę 45 największych spółek na tym rynku, ich łączne przychody w 2007 roku wyniosły blisko 2,5 mld zł i były o 6,2 proc. wyższe niż rok wcześniej. Zdaniem przedstawicieli branży, w sumie na rynku działa około 4 tys. firm, przeważnie małych i średnich. Cała branża – według Jacka Kuśmierczyka, daje pracę 80 tys.–100 tys. osób.
Iwona Zdrojewska, zastępca redaktora naczelnego branżowego magazynu Poligrafika, podkreśla, że na razie nastroje w branży są dobre, co widać było na ostatnich Międzynarodowych Targach Maszyn, Materiałów i Usług Poligraficznych w Poznaniu.
– Wprawdzie część największych wystawców się wycofała, ale ci, którzy przyjechali, nie mogli tego żałować, bo podpisali wiele kontraktów. Branża najbardziej obawia się sytuacji na rynku w II półroczu – mówi Iwona Zdrojewska.
Spadek liczby zamówień może bowiem mocno pogorszyć bieżącą sytuację finansową branży, która w ostatnich latach dobrej koniunktury masowo brała kredyty i inwestowała.
– W czasie prosperity drukarze wymieniali na kredyt cały park maszynowy. Mogę zaryzykować tezę, że nasi drukarze mają jeden z najlepszych i najnowocześniejszych parków maszynowych w Europie. Ale już ze spłatą kredytów jest problem – mówi Paweł Kowalewski z wywiadowni Credit Info-Polska.
Według niego przy spadającym popycie coraz trudniej jest im regulować zobowiązania wobec banków i kontrahentów.
– Obecnie średnia wynosi już 179 dni, w niektórych przypadkach notowane są odroczenia przekraczające rok. I termin ten rośnie. Tymczasem średni termin regulowania należności wobec drukarni wynosi nie więcej niż 60 dni – branża ratuje się finansowaniem od dostawców. Jak długo może trwać taki stan rzeczy? Jeżeli dostawcom puszczą nerwy na rynku drukarskim, możemy spodziewać się prawdziwego pogromu – dodaje Paweł Kowalewski.



Przedstawiciele branży podkreślają, że trudności z bieżącym płaceniem rachunków wynikają z tego, że nie płacą klienci.
Ratunku przed konsekwencjami braku płynności upatrują w tworzeniu funduszu poręczeń kredytowych, który wspomagałby firmy w finansowaniu bieżącej działalności.
– To będzie nieuniknione, bo banki zaostrzą politykę kredytową, przez co wiele firm z tej branży może stanąć na krawędzi bankructwa. Szacuję, że właśnie z powodu trudności z płatnościami z rynku zniknąć może nawet 30 proc. firm z branży – mówi Jacek Kuśmierczyk, prezes firmy Grafikus.
Jego zdaniem wystarczy, że banki ograniczą finansowanie o około 30 proc. – dla firmy posiadającej 1 mln zł kredytu oznacza to automatycznie brak 300 tys. zł na bieżące finansowanie.
– Nawet jeśli bank wydłuży okres spłaty tej kwoty, mogą pojawić się problemy z bieżącym regulowaniem zobowiązań wobec dostawców. Wystarczy, że w którymś przypadku termin zwłoki będzie się szybko wydłużać, dostawca podniesie alarm, drukarnia trafi na listę dłużników, a wtedy bank zażąda reszty pieniędzy. I koło się zamyka – tłumaczy Jacek Kuśmierczyk.

Zabezpieczenia dla branży

By tego uniknąć, razem z Tomaszem Mospanem, prezesem firmy Follak zajmującej się uszlachetnianiem druku, zakładają fundusz poręczeń kredytowych dla firm poligraficznych. Pomysłododawcy przekonują teraz firmy z branży do zakupu jednostek uczestnictwa w funduszu, aby zebrać w ten sposób 1–1,5 mln zł. Z tymi pieniędzmi, ich zdaniem, łatwiej będzie pozyskać finansowanie z budżetu państwa (np. z pieniędzy antykryzysowych, którymi w części dysponować będzie BGK) oraz funduszy unijnych. Cel – zebrać około 20 mln zł. Jeśli się uda, fundusz będzie w stanie poręczać 40–50 proc. wysokości kredytów na bieżącą działalność, których wartość nie przekracza 1,7–1,8 mln zł.
– Taka kwota w większości przypadków będzie naprawdę wystarczająca. Pomóc możemy sobie tylko sami – mówi Jacek Kuśmierczyk.