Niegdyś pierwszy buntownik europejskiej lewicy Janis Warufakis oskarża swoją dawną partię. Twierdzi, że Syriza odegrała w ostatnich latach w europejskiej polityce rolę podobną do tej, jak kiedyś Żelazna Dama w Wielkiej Brytanii.
W początkach 2015 r. Grecja była częstym tematem tej kolumny. Doszło wówczas do krótkiego (bo zaledwie półrocznego), lecz niezwykle interesującego starcia pomiędzy rządem w Atenach a tzw. trojką, czyli przedstawicielami Europejskiego Banku Centralnego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz Komisji Europejskiej. Chodziło o zasady pomocy finansowej dla pogrążonych w kryzysie zadłużeniowym Aten. Trojka narzuciła bardzo twarde warunki zakładające m.in. znaczne obcięcie wydatków publicznych (pensje w budżetówce, emerytury i nakłady na usługi publiczne miały iść w dół) i prywatyzację najsmakowitszych kąsków greckiego majątku narodowego (portów i lotnisk). Dysponujący świeżą wyborczą legitymacją rząd w Atenach nie zgodził się na te warunki, nazywając je nie tylko „dyktatem” i „zbrodnią na narodzie greckim”, lecz również „mordowaniem europejskiej solidarności”. Pierwsze skrzypce grał wtedy minister finansów Grecji Janis Warufakis. Jego polemiki z niemieckim odpowiednikiem Wolfgangiem Schäuble przeszły do historii. Przez pewien czas Warufakis stał się kimś więcej niż tylko ministrem z niewielkiego kraju na obrzeżach Europy. Był symbolem nadziei na inną politykę ekonomiczną i społeczną w całej Unii. Schäuble pozostał zaś idolem wszystkich tych, którzy uważali, że nie ma co wydziwiać, trzeba jak najszybciej powrócić do tego, co było wcześniej.
To spektakularne starcie buntownika z konserwatystą zakończyło się jednoznaczną porażką tego pierwszego. Przez całą wiosnę 2015 r. trwały twarde negocjacje. Ale trojka ani drgnęła. W lipcu rząd Grecji zagrał va banque: rozpisał narodowe referendum na temat przyjęcia warunków narzuconych przez Zachód. A Grecy odpowiedzieli „nie, nie chcemy tego”. Rząd w Atenach jednak się złamał – przerażony perspektywą braku pomocy finansowej oraz koniecznością bezprecedensowego i pospiesznego opuszczenia strefy euro przyjął plan stabilizacyjny. Niemal dokładnie w takiej formie, jaką przez poprzednie pół roku określał jako dyktat. Janis Warufakis w geście sprzeciwu opuścił rząd i zapowiedział budowę własnego ugrupowania. Politycznie poniósł kompletną porażkę. Zasiada wprawdzie w greckim parlamencie, ale jego rola jest żadna. Efektownym fiaskiem zakończyła się też jego próba budowy paneuropejskiego ruchu DIEM w przededniu zeszłorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego. To, co Warufakisowi wychodzi najlepiej, to komentowanie i pisanie książek na temat tego, co zobaczył, mierząc się z brukselską machiną polityczną.
Najnowsze wystąpienie Greka to wywiad, jakiego udzielił amerykańskiemu magazynowi „Jacobin”. Warufakis nie zostawia w nim suchej nitki na swoich dawnych kolegach z Syrizy – czyli partii, w której rządzie zasiadał przez pół roku. W pewnym momencie porównuje grecką lewicę do… Margaret Thatcher, premier Wielkiej Brytanii, która swoją polityką z lat 80. doprowadziła do praktycznego zniszczenia lewicy we własnym kraju. Stało się to przez narzucenie brytyjskiej opinii publicznej hasła „there is no alternative” (z angielska TINA) – „nie ma żadnej alternatywy”. Po Thatcher nawet rządy Partii Pracy (jak choćby za Tony’ego Blaira i Gordona Browna) prowadziły politykę gospodarczo bezalternatywną – neoliberalną, nastawioną na udobruchanie rynków i inwestorów. Syriza – twierdzi Warufakis – miała szansę pokazać, że alternatywa jest. Patrzyło na nią wiele krajów Starego Kontynentu: Hiszpania, Włochy, a nawet Francja. Ale zawiodła. Godząc się na dyktat trojki, pchnęła całą europejską lewicę z powrotem na drogę TINA. Na lewicy myślenie o gospodarczej alternatywie dla neoliberalizmu znowu zeszło na poziom teoretycznych rozważań. Pole w całości oddano ugrupowaniom deklarującym się jako „prawicowe”. Tak jest do dziś, gdy jedynymi buntownikami wobec TINA są zdeklarowani konserwatyści: od Jarosława Kaczyńskiego w Polsce po Borisa Johnsona w Wielkiej Brytanii.
/>
Na lewicy myślenie o gospodarczej alternatywie dla neoliberalizmu znowu zeszło na poziom teoretycznych rozważań. Pole w całości oddano ugrupowaniom deklarującym się jako „prawicowe”. Tak jest do dziś, gdy jedynymi buntownikami wobec hasła „there is no alternative” są zdeklarowani konserwatyści: od Jarosława Kaczyńskiego w Polsce po Borisa Johnsona w Wielkiej Brytanii