Na razie inwestorzy spokojnie przyglądają się rozwojowi wydarzeń w Hiszpanii, ale ewentualna deklaracja niepodległości wszystko zmieni.
W porównaniu z napięciem, jakie panuje między władzami w Madrycie a Barcelonie w kwestii katalońskiego referendum niepodległościowego, reakcja rynków finansowych jest na razie bardzo umiarkowana. Nie wynika to jednak z niedoceniania tego wydarzenia, lecz z faktu, że w ostatnich dniach uwagę inwestorów skupiały przede wszystkim wybory parlamentarne w Niemczech.
Nawet gdy w zeszłą środę hiszpańska Guardia Civil weszła do katalońskich urzędów, które zajmują się przygotowywaniem referendum, i zatrzymała kilka osób, nie wywołało to paniki wśród inwestorów. IBEX 35, główny indeks hiszpańskiej giełdy, tracił wtedy najmocniej ze wszystkich dużych parkietów w Europie, ale było to tylko 0,9 proc. Poza tym częściowo tę sytuację spowodowały gorsze od oczekiwanych wyniki Inditexu, czyli właściciela m.in. Zary.
Wczoraj z kolei IBEX 35 przez cały dzień był blisko poziomu otwarcia, zaś siedem spółek z siedzibą w Katalonii, które wchodzi w skład indeksu, nie wyróżniało się w żadną stronę. Patrząc w nieco dłuższej perspektywie, widać jednak wyraźnie, że hiszpańska giełda znajduje się w trendzie spadkowym – na początku maja wartość indeksu zbliżała się do poziomu 11 200 punktów, obecnie oscyluje wokół 10 200. Ponieważ ogólna kondycja hiszpańskiej gospodarki jest dobra, można zakładać, że kwestia katalońska wpływa w pewnym stopniu na nastroje giełdowe, ale skoro inwestorzy nie reagowali nerwowo na napięcia z ostatnich kilku dni, to też nie jest to jedyny powód spadków.
Podobnie mieszane sygnały daje rentowność 10-letnich hiszpańskich obligacji rządowych. Od początku września wzrosła ona o kilka punktów bazowych – z 1,54 do 1,63 proc., ale to nadal są niskie poziomy, poza tym wciąż jest ona wyraźnie niższa niż na wiosnę (najwyższy poziom w tym roku to 1,87 proc.), nie mówiąc już o rekordach ze szczytu kryzysu zadłużeniowego, gdy zbliżała się do krytycznego poziomu 7 proc.
Tym niemniej spór wokół referendum niepodległościowego w Katalonii może zaciążyć na nastrojach na rynkach finansowych. W piątek agencja ratingowa Standard&Poor’s ma ogłosić nową ocenę wiarygodności kredytowej Hiszpanii (obecnie jest to BBB+ z perspektywą pozytywną) i o ile wskaźniki czysto ekonomiczne dają podstawy do jej podniesienia, o tyle zrobienie tego na dwa dni przed głosowaniem wydaje się trochę wątpliwe.
O ile na razie inwestorzy nie skupiali swojej uwagi na Katalonii, bądź wyczekują na rozwój sytuacji, o tyle sytuacja zmieni się całkowicie, jeśli referendum się odbędzie, zwolennicy secesji wygrają, a rząd Katalonii zgodnie z zapowiedzią proklamuje niepodległość. Jako że Hiszpania jest czwartą co do wielkości gospodarką strefy euro, sprawa przestanie mieć charakter lokalny, a stanie się czynnikiem znaczącym dla całej unii walutowej.
– Jeżeli Katalonia zagłosuje za niepodległością, nawet jeśli plebiscyt jest nielegalny, wzrośnie presja na Madryt, by pozwolił temu regionowi na legalne głosowanie, co zwiększy prawdopodobieństwo rozpadu Hiszpanii. Ogólnie plebiscyty w ostatnich latach nie służą walutom. Gdyby ten w Katalonii odbył się i separatyści by wygrali, to spodziewamy się, że euro może początkowo stracić na wartości do 5 proc. – ocenia Kathleen Brooks z firmy analitycznej City Index z Londynu.
Według hiszpańskiego ministra finansów Luisa de Guindosa w przypadku secesji PKB regionu zmniejszy się o ok. 30 proc. Ale nikt nie ma wątpliwości, że straciłaby na tym również hiszpańska gospodarka.
Kto się boi secesji Kurdystanu
Chociaż wyniki poniedziałkowego referendum niepodległościowego w Kurdystanie nie są jeszcze znane (wiadomo, że frekwencja przekroczyła 70 proc.), już wywołują duże zaniepokojenie. Przewodniczący ONZ António Guterres przestrzegał przed „potencjalnie destabilizującymi efektami”, jakie może przynieść plebiscyt. USA z kolei wyraziły żal, że Kurdowie mimo wszystko zdecydowali się zorganizować głosowanie.
Ostro zareagowali liderzy Iraku i Turcji, czyli dwóch krajów, które obawiają się kurdyjskiego separatyzmu (referendum zorganizowano w irackim Kurdystanie, który cieszy się pewną autonomią). Premier Iraku Hajdar al-Abadi już wykluczył jakiekolwiek rozmowy na temat kurdyjskiej samodzielności. Natomiast prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan zagroził zakręceniem kurka ropociągu, który łączy jego kraj z irackim Kurdystanem. To poważna groźba; eksport ropy w ten sposób zapewnia znakomitą większość wpływów rządowi w Irbilu, co jest niezwykle cenne, biorąc pod uwagę niezróżnicowaną gospodarkę regionu.
Chociaż Kurdowie odgrywają poważną rolę w walce z samozwańczym Państwem Islamskim – po początkowych porażkach kurdyjscy peszmergowie w Iraku stali się pierwszą formacją zbrojną, która odparła ofensywę dżihadystów, a syryjscy Kurdowie odparli bojowników z gór na granicy syryjsko-tureckiej i wciąż walczą w samym sercu pseudokalifatu – to ich tendencje niepodległościowe nie są nikomu na rękę. Mogą bowiem przedłużyć chaos w regionie, którego próby ustabilizowania trwają od półtora dekady. Alergicznie na kurdyjską autonomię reaguje Ankara, nie jest ona też na rękę Waszyngtonowi, który przeznaczył masę pieniędzy na konflikty w regionie.
Milczenie w kwestii referendum zachowuje za to Moskwa. Rosjanom udało się ostatnio zawrzeć kilka ciekawych umów w Kurdystanie. Rosnieft, największy koncern naftowy w Federacji, udzielił rządowi w Irbilu pożyczki w wysokości 1 mld dol., gwarantowanej przez przyszłe dostawy ropy. Zresztą koncern już zaopatruje się w czarne złoto u Kurdów; trafia ono tankowcami do rafinerii koncernu w Niemczech. Co więcej, Rosnieft zaoferował pomoc w zwiększeniu możliwości eksportowych (rozbudowa ropociągu), a także budowę gazociągu o przepustowości 30 mld m sześc. rocznie.