Państwowy właściciel banków mógłby pozwolić im działać jak dotąd. Ale nie po to repolonizuje je, żeby nie spróbować czegoś nowego.
Państwowe banki na tle całego sektora / Dziennik Gazeta Prawna
W ostatnich dniach spore emocje budziły decyzje kadrowe w świeżo zrepolonizowanym Banku Pekao, ale także w Alior Banku i PKO BP. Pod tym względem sporo się wyjaśniło – choć zapewne nie wszystko. Największe wyzwania są jednak przed, a nie za, państwowymi bankami i ich menedżerami.
Najpierw o kadrach
W Pekao zamiast trzech Włochów, w tym prezesa Luigiego Lovaglio, mamy jednego Polaka: byłego prezesa Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń Michała Krupińskiego, który po uzyskaniu zgody nadzoru ma szefować drugiemu co do wielkości bankowi w naszym kraju. Zmiany nie objęły polskich członków zarządu Pekao. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można napisać – na razie.
W PKO BP do zarządu dołączył Rafał Antczak, którego wicepremier Mateusz Morawiecki wcześniej bezskutecznie próbował umieścić w fotelu prezesa Giełdy Papierów Wartościowych, a później w zarządzie PZU. Żadnemu z dotychczasowych członków zarządu nie podziękowano za pracę. Oznacza to, że Zbigniew Jagiełło będzie śrubował rekord najdłużej pracującego prezesa państwowej spółki za obecnej kadencji (zaczynał we wrześniu 2009 r.). Ale też w dziewięcioosobowym zarządzie będzie miał pięciu kolegów powołanych za rządów Prawa i Sprawiedliwości. Oczywiście nie oznacza to automatycznie, że znajdzie się w mniejszości. Ale jest dość symptomatyczne, że to on musiał się lekko posunąć, by zrobić miejsce Antczakowi: nowy członek zarządu zajmie się należącymi dotąd do prezesa analizami i strategią.
Najbardziej klarowna wydaje się sytuacja w Aliorze. Tu nowy zarząd z Michałem Chyczewskim na czele jest już skompletowany. W sporej części składa się z „insiderów” – ludzi, którzy pracowali w tej instytucji, choć na stanowiskach dyrektorskich. Z dotychczasowego zarządu pozostała jedynie odpowiedzialna za ryzyko Katarzyna Sułkowska.
Ale kadry to dopiero początek. Teraz trzeba poważnie zastanowić się nad tym, jak ma wyglądać funkcjonowanie państwowych banków.
Potem plan działania
W sumie odpowiadają one za dużo ponad 40 proc. naszego rynku bankowego. Krajowy kapitał ma ponad 50 proc., ale w prywatnych rękach jest tylko kilka procent należące do sektora spółdzielczego oraz parę banków kontrolowanych przez dwóch miliarderów: Leszka Czarneckiego (duży Getin Noble, niewielki Idea Bank i tak naprawdę licencja Banku Polskich Inwestycji) i Zygmunta Solorza-Żaka (niewielki i od lat na granicy rentowności Plus Bank). Do państwa, prócz wymienionej wyżej trójki, należą też Bank Gospodarstwa Krajowego, Bank Ochrony Środowiska i Bank Pocztowy.
Modeli współistnienia różnych instytucji działających w tej samej branży i mających de facto tego samego właściciela (nawet jeśli są one nadzorowane przez różnych ministrów) można znaleźć bez liku. Ale ostatecznie sprowadzają się do trzech: konsolidacja, specjalizacja albo konkurencja. I z nich trzeba będzie wybierać – co nie oznacza, że dla całej państwowej szóstki jest tylko jedna droga.
Na dobrą sprawę układanka dotyczy trzech największych banków komercyjnych (BGK ma status banku państwowego). I stosunkowo łatwo wyobrazić sobie, że PKO BP będzie nadal szedł swoją drogą – największego gracza na naszym rynku, opierającego się przede wszystkim na obsłudze klientów detalicznych. I że jego największym konkurentem będą banki, których największym udziałowcem jest PZU, czyli Pekao i Alior. Dlaczego łatwo? Choćby dlatego, że obie grupy mają de facto różne ośrodki decyzyjne: w PKO jest to resort rozwoju kierowany przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego, w PZU decydujący głos należy do premier Beaty Szydło.
Premier, bądź jej ludzie, muszą wybrać model, jaki będzie realizował duet Pekao–Alior.
Pierwszy od lat ma mocny przechył korporacyjny, choć dysponuje też grupą wiernych klientów detalicznych. Od lat wypłaca sowite dywidendy. A równocześnie zachowuje znaczącą nadwyżkę kapitałową. Jesienią ubiegłego roku szacowaliśmy wynikający z tej nadwyżki potencjał wzrostu kredytów na niemal 36 mld zł – to niemal tyle, ile cztery pozostałe banki z pierwszej piątki naszego sektora, tyle że łącznie. Pekao ma nadwyżkę, bo długo nie nastawiał się na wzrost skali działania. Drugi działa od niespełna dziewięciu lat. W tym czasie urósł na tyle, że mieści się już w pierwszej dziesiątce naszego sektora. Ten wzrost to efekt agresywnej sprzedaży, ale i przejęć. Najwięcej dało tu ubiegłoroczne kupno Banku BPH (bez kredytów hipotecznych). Ale dynamiczny rozwój powoduje, że w przypadku Alioru trudno mówić o nadwyżce kapitałów.
„Uważam, że nie ma tu żadnego konfliktu. Będziemy w stanie to właściwie dostosować, również na poziomie zarządzania grupą” – tak o funkcjonowaniu dwóch banków w grupie PZU mówił kilka miesięcy temu ówczesny prezes Michał Krupiński. „Puls Biznesu” napisał, że jednym z wariantów jest połączenie Pekao i Alioru (a później funkcjonowanie pod dwiema markami). Taka fuzja oznaczałaby połączenie dwóch różnych organizacji. Z tym wiążą się zwykle spore koszty, które mogłyby oznaczać mniejszą dywidendę z Pekao. Być może dlatego Paweł Surówka, obecny szef PZU, zaprzeczył wczoraj informacji o fuzji. Najłatwiej byłoby zostawić oba banki tak, jak było dotąd. Ale przecież nie po to robiono repolonizację i zmieniano cieszących się niemałym poważaniem prezesów.