Teoretycznie czas jest do jutra. 31 grudnia 2015 r. mija termin na podpisanie umów na wykonanie projektów i usług współfinansowanych z dotacji UE z poprzedniej perspektywy. To, że się to nie uda, wiadomo od miesięcy. Jednak nowy rząd, a szczególnie resort rozwoju, od powołania wdraża specplan, by uratować tak dużo, jak się da, z dotacji, których nie udało nam się do tej pory wydać.
Początkowo mówiono o 9 mld euro, których wydatkowanie jest zagrożone. Na początku grudnia wiceminister rozwoju Jerzy Kwieciński w wywiadzie dla DGP podawał kwotę trochę mniejszą – bo rzędu 30 mld zł – trwało podpisywanie umów i zamykanie projektów na ostatnią chwilę. Dziś wiadomo, że nie ma szans na pozyskanie całej kwoty, ale dziś problem jest już nieco mniejszy i dotyczy ponad 6 mld euro, czyli 25 mld zł. – Mniej, niż przewidywano, ale i tak szkoda pieniędzy. One są poważnym zastrzykiem dla polskiej gospodarki – ubolewa Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka Konfederacji Lewiatan.
Rząd wdrożył program naprawczy złożony z kilku elementów. Według Kwiecińskiego najważniejszym będzie zmiana podstawy certyfikacji i zwiększenie pułapu dofinansowania do 85 proc. Oznacza to, że wzrośnie udział unijnych pieniędzy w wykonywanych projektach i tym samym zmniejszy się wkład własny beneficjentów, więc ci wydający pieniądze w końcówce perspektywy będą mieli powód do zadowolenia, bo zaoszczędzą.
Następny element programu to wykorzystanie pieniędzy unijnych jeszcze w przyszłym roku, mimo że wydawanie pieniędzy z perspektywy oficjalnie kończy się w 2015. To rozwiązanie może dotyczyć programów, które są realizowane w tym roku i będą kontynuowane. Kolejna możliwość to akceptacja zaliczek w rozliczeniach między beneficjentami a wykonawcami inwestycji. Do tego ze środków na poręczenia i preferencyjne pożyczki polskie firmy będą mogły korzystać do 2017 r. Mamy też możliwość przenoszenia do 10 proc. środków unijnych między częściami realizowanych programów. Niektóre z tych rozwiązań zyskały aprobatę Komisji Europejskiej – zapewniał wczoraj Jerzy Kwieciński, cytowany przez radio RMF.
Jak przyznaje minister Kwieciński, największym problemem w wydawaniu pieniędzy jest brak nowych projektów. Nadkontraktacja, czyli przygotowanie projektów o wyższej wartości od finansowania z UE, okazała się za mała, nie ma także projektów rezerwowych. Jeśli nie wydamy całości unijnych środków, to właśnie z powodu takich błędów.
By jak najwięcej wydać, resort rozwoju monitoruje w tej chwili 330 projektów, w których pełne wydanie unijnych środków jest zagrożone. To projekty, które dotyczą infrastruktury, w tym kolejowej, informatyki, ale też ochrony środowiska czy wydawania pieniędzy na badania i rozwój.
Jednym z nich jest platforma P1 będąca głównym elementem systemu eZdrowie. Jest to jedna z najpoważniejszych wpadek w wydatkowaniu dotacji unijnych. Nowy minister zdrowia Konstanty Radziwiłł uznał, że ten system, na który było przeznaczone ponad 700 mln zł, z czego pół miliarda Polska już otrzymała w postaci dotacji unijnych, ma tak poważne opóźnienia, że skończenie go na czas, by rozliczyć go przed Komisją Europejską, jest praktycznie niemożliwe. – Powołano jednak specjalny zespół międzyresortowy złożony z ekspertów Ministerstw Zdrowia i Rozwoju i krok po kroku jest dokonywana analiza poszczególnych elementów P1, by móc uratować choć część poniesionych wydatków – opowiada jeden z urzędników. Ministerialni urzędnicy są także w kontakcie z regionalną biurokracją, która pilnuje wykorzystania pieniędzy z Regionalnych Programów Operacyjnych.
Największym kłopotem pozostaje to, że od 3 do nawet 5,5 mld zł może wynosić suma unijnych środków, na które nie ma jeszcze w ogóle podpisanych umów. Dokładną kwotę poznamy jednak dopiero w połowie przyszłego roku.
– Mamy całkiem niezłe statystyki alokacji dotacji unijnych. Na tle Unii naprawdę nie wypadamy źle. Bo ze skutecznością ok. 98 proc. jesteśmy w czołówce beneficjentów. Ale to nie oznacza, że powinniśmy sobie darować te ostatnie kwoty – ocenia Starczewska-Krzysztoszek. – Oczywiście najlepiej by było, gdyby zostały one przeznaczone inwestycyjnie. Przykładowo na poręczenia i gwarancje dla mniejszych firm, które, jak wiemy, są w Polsce bardzo słabe kredytowo i kapitałowo. Myślę, że gdyby taki cel, który ma uzasadnienie gospodarcze, przedstawić komisji, to mogło to by być dla niej ważnym argumentem – uważa ekspertka i dodaje, że w ostateczności nawet wydatek konsumencki, po prostu na dokończenie projektów, ze starej perspektywy też jest lepszy niż utrata dotacji.