Choć Polacy coraz więcej wydają na jedzenie poza domem, to wielu restauratorów sobie nie radzi.
/>
Rosnąca gospodarka i wynagrodzenia plus dodatkowe źródło dochodów, jakim jest program „Rodzina 500 plus”, to główne powody solidnych wzrostów, jakie notuje rynek gastronomiczny. Jak szacuje firma badawcza PMR jego wartość przekroczy w tym roku 30 mld zł netto i będzie o 5,8 proc. wyższa niż w ubiegłym.
Choć branża nie powinna mieć powodów do narzekania to zauważa, że tempo wzrostu wyhamowuje. W poprzednim roku przekraczało 6 proc., a dwa lata temu – 7 proc. Wpływ na lekkie spowolnienie ma wysoka baza z poprzednich lat oraz rosnąca konkurencja. Spowodowała ona, że firmy walczą ze sobą na ceny.
Walkę tę wygrywają sieci, które z każdym rokiem umacniają swój udział w rynku. Wynosi on już 41 proc. Jak zauważa Magdalena Szot, analityk PMR, w ciągu ostatnich sześciu lat zwiększył się on o 10 p.p. – Placówki sieciowe dzięki rozpoznawalności i zapleczu logistycznemu świetnie sobie radzą w segmencie dowozu, który zyskuje na popularności. Dodatkowo pojawiają się w coraz mniejszych miejscowościach – wyjaśnia Szot.
W tym roku część przedsiębiorców musi nauczyć się funkcjonować w nowej rzeczywistości – tylko przez sześć dni w tygodniu (w związku z ograniczeniami handlu w niedzielę). Dotyczy to głównie lokali zlokalizowanych w centrach handlowych. – Wolne niedziele mają jednak coraz większe przełożenie na nasz biznes. Konsumenci są zdezorientowani, nie wiedzą, kiedy mogą, a kiedy nie iść na zakupy. Dlatego zdecydowaliśmy o nieotwieraniu tych placówek, w których niedzielny utarg jest znikomy – komentuje Zbigniew Grycan, właściciel sieci lodziarni.
Tracą też inni. Grupa Sfinks Polska odnotowała w I kw. roku przychody ze sprzedaży w wysokości 41,65 mln zł, wobec 43,84 mln zł rok wcześniej. – Niekorzystny wpływ na wynik miała liczba dni wolnych od handlu, w tym niedziel objętych zakazem ustawowym. Jednocześnie na ostatni dzień tygodnia przypada około połowa zamówień generowanych w ramach usługi dostarczania posiłków. Dlatego jesteśmy przekonani, że jej rozwój pomoże nam zminimalizować negatywny wpływ nowych przepisów i handlu na naszą grupę – wyjaśnia Sylwester Cacek, prezes spółki. Obecnie usługa jest świadczona w 23 miastach przez 46 restauracji. Ich liczba do końca czerwca ma wzrosnąć do 56.
Coraz więcej restauratorów boryka się z kłopotami finansowymi. Jak wynika z danych Krajowego Rejestru Długów, właściciele lokali gastronomicznych mają 238,2 mln zł zobowiązań. Oznacza to, że w trzy lata urosły one o ponad 150 mln zł. Obecnie średnie zadłużenie restauratora to 22,1 tys. zł, podczas gdy cztery lata temu było to 13,6 tys. zł. Zwiększyła się także liczba dłużników: z 6,3 tys. do prawie 11 tys.
– Wiele placówek to rodzinne firmy otwierane pod wpływem impulsu. Tyle że do prowadzenia lokalu nie wystarczą zapał i umiejętności kulinarne żony. To twardy biznes, w którym trzeba panować nad dostawami, rozliczeniami, księgowością, personelem i jeszcze mierzyć się z ostrą konkurencją. Do tego dochodzą raty kredytu i rosnące koszty zatrudnienia – wyjaśnia Jakub Kostecki, prezes firmy windykacyjnej Kaczmarski Inkasso. Dodaje, że o ile duża konkurencyjność działa na korzyść klientów, o tyle niekoniecznie na właścicieli restauracji. Tłok w branży zmusza ich często do balansowania na granicy opłacalności. – A stąd już tylko krok do zadłużenia – komentuje Kostecki.