Ceny rzepaku, soi, a nawet cukru rosną, bo Ameryka oraz Unia Europejska forsują produkcję biopaliw.
Ceny rzepaku, soi, a nawet cukru rosną, bo Ameryka oraz Unia Europejska forsują produkcję biopaliw.
Jednym z powodów wzrostu cen żywności jest polityka promowania biopaliw, którą uprawiają głównie USA i Unia Europejska. Zamiast mąki z kukurydzy czy cukru z trzciny cukrowej produkuje się paliwa. W dobie drogiej ropy naftowej i państwowych dotacji to bardzo opłacalny interes.
W ciągu roku ceny zbóż, rzepaku czy cukru podskoczyły o prawie 100 proc. Jest to przede wszystkim wina fatalnych warunków pogodowych i związanej z tym spekulacji funduszy inwestycyjnych. Są to jednak przyczyny, na które nie mamy większego wpływu. Problem w tym, że windujemy ceny żywności również na własne życzenie, wspierając produkcję biopaliw.
Ich zwolennicy uważają je za jedyną odnawialną alternatywę dla paliw kopalnych, która w dodatku mniej obciąża środowisko emisją gazów cieplarnianych. Ten argument został już dawno obalony. Rząd brytyjski w ubiegłorocznym głośnym raporcie wykazał, że litr biopaliwa zamiast ograniczać emisję CO2 o 35 proc., o niemal tyle ją zwiększa. Pod rzepak czy soję karczuje się olbrzymie połacie lasów (m.in. Amazonii), które normalnie wchłaniałyby dwutlenek węgla, a nowe uprawy przyczyniają się do jego emisji.
Mimo to w USA już jedna trzecia produkcji kukurydzy dalej idzie na produkcję biopaliwa. W Polsce biopaliwa to wciąż margines, ale i tak płacimy za ich lansowanie za granicą wysoką cenę, bo żywność automatycznie drożeje i u nas.
Komisja Europejska chce, by 10 proc. paliw sprzedawanych na stacjach benzynowych do 2020 roku pochodziło z odnawialnych źródeł energii. Obniżono już akcyzę i przyznano dopłaty dla rolników (kilka miliardów euro rocznie). Biurokraci i lobby rolnicze nie ustają w dalszych wysiłkach. Kilka dni temu unijny komisarz ds. transportu Siim Kallas zaproponował, by do 2050 r. wyeliminować z obszarów miejskich auta spalinowe poza tymi na biopaliwa.
Polityka względem biopaliw to tylko wierzchołek góry lodowej ekologicznych absurdów. W Polsce w szalonym tempie drożeje drewno, bo zgodnie z wymogiem unijnym 10 proc. produkcji energii musi pochodzić ze źródeł odnawialnych. Za metr sześc. elektrownie płacą ok. 170 zł, ale w zamian za to dostają zielony certyfikat wart ok. 260 zł.
W ubiegłym roku energetyka kupiła 13 proc. dobrej jakości drewna wystawionego na sprzedaż przez Lasy Państwowe. Apetyt przy tym rośnie. W Europie połowa pozyskiwanego drewna ląduje już w piecach elektrowni i co roku ilość ta zwiększa się o 20 proc. W efekcie przepłacamy za meble i papier. Zagrożone są polskie firmy meblarskie, mimo że stały się światową potęgą.
Biopaliwa i palenie drewnem to cofnięcie nas o 200 lat, zanim zaczęto palić węglem. Idźmy dalej tym tropem, a jeszcze w XXI wieku doczekamy się dotowanego przez państwa paliwa z jabłek, zaś w elektrowniach palić się będzie książkami.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama