Wiele zakładów zawiesiło działalność przynajmniej do Świąt Wielkanocnych. Są jednak branże jak chemiczna, hutnicza czy budowlana, które w dużej części nadal działają.
Epidemia koronawirusa nie patrzy na branże i przyczyny zawieszenia produkcji są wszędzie podobne. To przede wszystkim problemy z pozrywanymi łańcuchami dostaw i kurczącym się rynkiem zbytu. Równie ważnym czynnikiem jest ryzyko zachorowania pracowników – rozprzestrzenianie się wirusa w fabryce jeszcze bardziej utrudniłoby późniejszy powrót do normalności. I choć zakłady są zamykane najczęściej na dwa tygodnie, to żadna firma nie wyklucza, że przedłuży ten okres.
Wydłużone postojowe
Znaczna część przedsiębiorstw zawiesza swoją produkcję od kwietnia. Tak postanowiła np. branża AGD, która znacznie ucierpiała na zamknięciu sklepów w całej Europie. Amica wstrzyma działalnośc na dwa pierwsze tygodnie przyszłego miesiąca. Pracownicy w tym czasie wykorzystają urlopy wypoczynkowe. Podobnie postępują też inne firmy. Nieco dłużej, bo na trzy tygodnie od 28 marca, wyłączone pozostanie sześć polskich fabryk grupy BSH – dostarczającej sprzęt marki Bosch, Siemens i Gaggenau. W sumie zatrudniają w Polsce kilkanaście tysięcy osób.
– Musimy dostosować harmonogramy produkcji w naszych fabrykach do oczekiwanej wielkości sprzedaży w najbliższej przyszłości – mówi z kolei Dominika Kosman z Electrolux. Firma ta postanowiła zamknąć pięć swoich zakładów co najmniej do 10 kwietnia.
Stanęła już niemal cała branża motoryzacyjna. Tu dodatkową przyczyną jest wysoki stopień uzależnienia produkcji od komponentów z zagranicy. Producenci samochodów zapowiadający wcześniej wstrzymanie taśm do końca marca teraz przedłużają te terminy. Do końca trwającego tygodnia nie będzie działał gliwicki Opel, a do świąt wielkanocnych przestój zapowiedziały już Fiat Chrysler Automobiles i Volkswagen. Co najmniej do piątku pracy nie wznowi też zatrudniające blisko 3 tys. pracowników producent części samochodowych Marelii.
– Nie ma dokładnych danych na temat tego, ile zakładów z branży motoryzacyjnej zawiesiło już produkcję. Wiadomo jednak, że nawet jeśli jakaś niewielka część firm wciąż pracuje, to niedługo przestanie, bo nie będzie miała gdzie i jak dostarczać swoich produktów – zwraca uwagę Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego. Ograniczenia dotyczą również firm oponiarskich. Dębica zapowiedziała, że pracownicy również wrócą do swoich zadań najwcześniej 3 kwietnia. Z kolei olsztyńska fabryka Michelin z końcem marca zawiesza produkcję na dwa tygodnie.
Na zakręcie są też inni polscy przedsiębiorcy. Według danych Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Producentów Mebli postój ogłosiła już większość tej zatrudniającej łącznie 180 tys. osób branży. Do 6 kwietnia nie będzie pracować pięć fabryk mebli Forte. Podobną decyzję podjął też zarząd elbląskich Mebli Wójcik. Od wczoraj na przynajmniej dwa tygodnie działalność w zakładach w Gnieźnie i Namysłowie zawiesił Velux produkujący okna dachowe.
Praca na pół gwizdka
Część zakładów wciąż jednak działa, m.in. sektor chemiczny zrzeszający ok. 11 tys. firm.
– Na razie nie widać lawinowego wstrzymania produkcji, jest ona raczej ograniczana. Największe kłopoty zaczęły pojawiać się wśród mikro, a także małych i średnich przedsiębiorstw. Wszystkie największe podmioty obecnie działają, ale narastają trudności logistyczne i magazynowe. Jeśli rządowa pomoc nie zostanie w porę udzielona, to po mniej więcej miesiącu dojdzie do poważnych problemów i zwolnień – mówi Tomasz Zieliński, prezes Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego.
Pracują też przedsiębiorstwa, w przypadku których ograniczenie produkcji wiązałoby się z dodatkowymi kosztami, trudnościami we wznowieniu pracy bądź ryzykiem dla działania infrastruktury. To dotyczy np. branży hutniczej. Choć ArcelorMittal odłożył w związku z obecną sytuacją w czasie uruchomienie wielkiego pieca w Krakowie, to pozostałe części Huty im. T. Sendzimira wciąż pracują. Jak zastrzega jednak przedstawicielka firmy Marzena Rogozik, władze spółki wciąż monitorują sytuację.
– Na razie nie widzimy przesłanek ku temu, aby wstrzymywać produkcję. Rynek hutniczy nie uległ załamaniu, zauważamy zapotrzebowanie na swoje produkty. W przypadku tej branży wyłączenie zakładów może być niebezpieczne i kosztowne, dlatego dokonuje się tego w ostateczności. Żeby zmniejszyć ryzyko, wprowadzamy nadzwyczajne środki bezpieczeństwa – tłumaczy Stefan Dzienniak, prezes Hutniczej Izby Przemysłowo-Handlowej.
W podobnej sytuacji znajdują się zakłady ceramiczne wciąż realizujące zamówienia dla swoich klientów, również tych spoza Europy. Przedsiębiorstwa działają jednak przy ograniczonej produkcji i skróconym czasie pracy. Tak jest np. we wciąż funkcjonującym w Gliwicach NGK Ceramics Polska, który zatrudnia ponad 3,5 tys. pracowników.
Z kolei nowosądeckie Fakro obniżyło swoje moce produkcyjne o 40 proc., ale wciąż dostarcza okna dachowe do klientów.
– Wiele inwestycji budowlanych nadal trwa, w związku z tym, gdy tylko to możliwe wywiązujemy się z zawartych kontraktów. Część produkcji magazynujemy, ale okna wciąż trafiają do naszych kontrahentów z Polski, Niemiec czy Wielkiej Brytanii – mówi członek zarządu firmy Janusz Komurkiewicz.