W czasie kryzysu lepiej słuszne, ale kosztowne rzeczy wprowadzać później , np. deregulację VAT dla MSP - twierdzi minister finansów, Jacek Rostowski.

Przed polską gospodarką trudny czas. Tempo wzrostu będzie zależało od tego, co się będzie działo w strefie euro. Na szczęście groźba rozpadu Eurolandu została zażegnana i perspektywy na lata 2014 – 2015 są już w miarę optymistyczne. Jest szansa, że PKB wzrośnie wówczas o ponad 3 proc. Minister Rostowski uważa, że rozsądną polityką jest zamrozić wydatki do 2014 roku i po prostu czekać na rozwój wydarzeń.

Receptę PiS na poprawę finansów państwa poznamy już dziś, podczas debaty gospodarczej, a SLD – 7 października.

Co jest dla rządu większym zagrożeniem: sprawa Amber Gold, słabe dane z gospodarki czy sytuacja w strefie euro?
Historia Amber Gold jest o tyle smutna, że tak wielu ludzi dało się nabrać. Co więcej, należy skrupulatnie naprawić te instytucje państwa, które nie zadziałały tak, jak powinny. Co do danych GUS, to rzeczywiście są rozczarowujące. Zobaczymy, co się stanie w kolejnych miesiącach. Dziś widzimy skutki, trwającej od ponad 2 lat złej polityki niektórych instytucji i krajów strefy euro. Spowodowała ona, że na rynku zaczęto poważnie bać się rozpadu Eurolandu, co oczywiście mocno wpłynęło na aktywność gospodarczą w Europie i w Polsce. Dobrze, że ostatnie działania Europejskiego Banku Centralnego i wypowiedzi kanclerz Niemiec Angeli Merkel pokazują, że spór między północą a południem Europy, który mógł – jak ostrzegaliśmy – doprowadzić do rozpadu Unii Europejskiej, został zażegnany.
Nie będzie eurogedonu?
Tak uważam, a w przeszłości byłem przecież jednym z największych pesymistów w tej sprawie. Prezes EBC Mario Draghi bardzo dobrze skonstruował pakiet działań, tak aby zapewnić spójność strefy euro. To jest to, o co od ponad 2 lat walczyliśmy: postulowaliśmy, aby EBC miał prawo skupować obligacje państw strefy, gdy uważa, że jej spójność jest zagrożona. Będzie jeszcze kilka problemów, np. związanych z przystąpieniem Hiszpanii do programu stabilizacyjnego, co jest warunkiem, by EBC mógł skupować jej obligacje – ale to w końcu się stanie. Ogólny kontekst sytuacji gospodarczej w Europie jest dziś dużo lepszy niż dwa miesiące temu i to jest najważniejsze mimo złych danych GUS, które przecież są skutkiem dotychczasowego kryzysu strefy euro. Zapewne w naszej gospodarce trudne będą ostatnie miesiące tego roku i rok 2013 – ale perspektywy na lata 2014 – 2015 nareszcie są dobre.
Jest ryzyko, że tegoroczny wzrost gospodarczy będzie niższy niż 2,5 proc. PKB prognozowane przez rząd?
Wolę nie spekulować, jaki wynik polska gospodarka osiągnie w tym roku, ale najprawdopodobniej nasza prognoza okaże się mu bliższa niż szacunki innych analityków. Przypominam, że na początku roku wszyscy byli przekonani, że nasza prognoza wzrostu jest zbyt konserwatywna. Teraz wygląda na to, że jest trafiona.
Może warto pobudzić gospodarkę, przeznaczając więcej pieniędzy na inwestycje?
Inwestycje są ważne, ale nie tylko one stabilizują gospodarkę. Mamy dość silne automatyczne stabilizatory, wynikające z niższych dochodów budżetowych przy wolniejszym wzroście gospodarczym. Dorzucanie większych wydatków inwestycyjnych byłoby nieroztropne, a i tak w przyszłym roku będziemy mieli jeden z najwyższych poziomów inwestycji publicznych w UE. Wielkim wysiłkiem udało nam się przez ostatnich kilka lat osiągnąć solidną reputację, obniżając deficyt i dług. To jest wielkie osiągniecie.
To jest ten wybór: reputacja albo wzrost gospodarczy?
Nie ma nic bardziej groźnego dla wzrostu gospodarczego niż utrata wiarygodności. Wzrost przez następne kilkanaście miesięcy będzie zależał głównie od tego, co już się stało w strefie euro. Znaczącą poprawę w strefie euro będziemy mieć w latach 2014 – 2015. Polska na tym skorzysta, prawdopodobnie bardziej niż sama strefa euro. Należy też pamiętać, że w kryzysie mieliśmy najszybszy wzrost w UE i OECD.
Nasz wzrost PKB może wtedy przyspieszyć do 4 proc.?
Tego nie chcę dziś jeszcze mówić, ale z pewnością przyspieszy. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby było to 3 proc. albo więcej. To, co się zmieniło w porównaniu z wcześniejszymi prognozami, to ich większe bezpieczeństwo. Dlatego jesteśmy bardziej pewni tego odbicia w latach 2014 – 2015.
Nie obawia się pan, że spowolnienie zmusi rząd do zwiększenia w 2013 r. wydatków np. na pomoc społeczną?
O tym, jak ograniczyć negatywne skutki spowolnienia, powie premier w tzw. drugim expose. Możemy robić wiele rzeczy bez dodatkowego zwiększania wydatków, np. wymusić większą efektywność na urzędach pracy. Zresztą Ministerstwo Pracy już to robi. Wprowadzono nowe mechanizmy alokacji środków z Funduszu Pracy. Druga sprawa to automatyczny wzrost niektórych wydatków wynikający z obowiązującego prawa, czego nie będziemy ograniczać. To automatyczne stabilizatory, o których już mówiłem. Fakt, że opóźniamy wejście w życie niektórych rozwiązań, nie oznacza, że w ogóle ich nie wprowadzimy.
To dlatego w projekcie przyszłorocznego budżetu nie ma obiecanych 500 mln zł na przedszkola?
Przy przygotowywaniu budżetu mieliśmy wiele trudnych rozmów z ministrami. W końcu zrozumieli, że lepiej odłożyć niektóre plany na później, niż popełnić błędy Grecji, Portugalii czy Hiszpanii. Te kraje nie wykazały w przeszłości należytej dyscypliny i potem musiały nie tylko rezygnować z tego, co sobie zafundowały ponad stan, ale musiały ciąć nawet więcej. W czasie kryzysu lepiej słuszne, ale kosztowne rzeczy wprowadzić nieco później niż wcale. Jednak przedszkola należą do naszych absolutnych priorytetów i dlatego w projekcie budżetu, którym zajmować będzie się w tym tygodniu Rada Ministrów, zapewnimy środki, które pozwolą rozpocząć program pomocy dla przedszkoli w 2013 r.
A co z deregulacyjnymi pomysłami resortu gospodarki, dotyczącymi rozliczenia VAT dla małych firm?
W kryzysie nie możemy sobie pozwolić na coś, co kosztowałoby 5 mld zł.
Jakie pole manewru ma rząd, by przeciwdziałać skutkom kryzysu?
Pomysły przedstawi już niedługo premier. Dodam, że dużo pracy już za nami. Zadziałaliśmy już wcześniej, nie pozwalając na nadmierny wzrost wydatków, więc teraz nie musimy dokonywać cięć, co odróżnia nas od innych państw UE. Wykorzystaliśmy w tym celu relatywnie dobrą sytuację w latach 2010 – 2011. A podniesienie wieku emerytalnego było także klasycznym przykładem działania wyprzedzającego.
Będzie kontynuacja reformy emerytalnej, np. górników?
To nie są zmiany, które wchodzą w życie natychmiast. Ich wprowadzenie pokazałoby determinację i wolę reform bez zmniejszenia bieżącego popytu czy wzrostu gospodarczego. Dlatego takie działania są pożądane. Co więcej, były zapowiedziane w expose premiera.
Tylko czy te pozostałe reformy w wersji proponowanej przez premiera – jak ograniczenie emerytur górniczych bez włączenia tej grupy do systemu powszechnego czy likwidacja funduszu kościelnego – nie będą ruchami pozornymi?
Te zmiany są także symbolicznie z punktu widzenia sprawiedliwości społecznej i pokazują determinację rządu. Premier w drugim expose przedstawi katalog rozwiązań, które będą wprowadzane do końca kadencji. Nie chcemy terapii szokowej, co nie znaczy, że ma nie być terapii. My wolimy stopniowe, konsekwentne zmiany.
Zanim poznamy drugie expose lidera PO, to który program jest teraz panu bliższy: PiS czy SLD?
(Śmiech) Oba są bardziej bliższe sobie niż nam. Mówiąc poważnie: byłem bardzo rozczarowany programem PiS. Jego koszty netto to 54,5 miliarda złotych w pierwszym roku – przerażające i absurdalne. Pocieszające jest jedynie, że tym razem był on częściowo oparty na projektach ustaw lub jasnych propozycjach. Szkoda tylko, że kompletnie abstrahuje od kryzysu strefy euro. To księżycowe propozycje niebiorące pod uwagę ustawowych limitów długu publicznego. PiS ma zresztą duży problem z konsekwencją. Krytykuje nas często za poziom długu, sam proponując gigantyczny jego wzrost. Taka logika może się mieścić tylko w głowie kogoś, kto sam nie traktuje swojego programu gospodarczego serio.
PiS o wyliczeniach resortu mówi to samo – że są księżycowe.
PiS wychodząc ze swoim programem, nie przedstawił żadnych wyliczeń. Zrobił to dopiero zmuszony zapowiedziom naszych. My swoje wyliczenia zrobiliśmy bardzo rzetelnie. Wystarczy się z nimi zapoznać, wchodząc chociażby na stronę internetową MF, by przekonać się, że są solidnie zrobione. Ale wracając do kwestii programu SLD. Dobre jest to, że propozycjom zwiększenia wydatków towarzyszy plan zwiększenia dochodów. Tyle że skala głównego źródła finansowania, na jakim SLD zamierza oprzeć swój program, czyli podatek od transakcji finansowych, jest nierealna. Dochody te miałyby być znacząco większe niż łączne zyski całego sektora finansowego. Nie wiem, jak SLD chce ściągnąć 34 mld złotych podatku z sektora finansowego, skoro cały jego zysk to ponad 20 mld złotych. Poza tym efekt może być odwrotny od zamierzonego, bo gigantyczna część tych transakcji zniknęłaby z naszego rynku.
Kogo teraz będzie recenzowało MF? Partie już ustawiają się w kolejce?
Jeśli jakaś partia o to poprosi, to zrobimy takie obliczenia. Uważam, że od tego też jesteśmy. Jeśli chcemy o propozycjach opozycji dyskutować rzetelnie i poważnie, to nie mogą one abstrahować od liczb. Skoro partie same nie robią rzetelnych wyliczeń swoich programów, to MF, jako strażnik bezpieczeństwa finansów publicznych, musi to zrobić za nie. Wyliczenie skutków finansowych propozycji PiS odpowiadało pracy siedmiu osób przez trzy dni. Sugestie, że wszyscy urzędnicy siedzieli i liczyli, są grubo przesadzone. Dysponujemy narzędziami informatycznymi, które pozwalają szybko takie obliczenia przeprowadzić.