Mamy w strefie euro problem z płynnością finansową kilku krajów. Ale brak płynności nie oznacza jeszcze wcale niewypłacalności - mówi przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy.
Coraz częściej słychać, że Europa nie będzie w stanie wyjść z trawiącego ją kryzysu zadłużeniowego bez ogłoszenia niewypłacalności przynajmniej przez jeden z krajów strefy euro. Pytanie nie brzmi już: czy Grecja, Portugalia albo Irlandia będą zmuszone do restrukturyzacji swojego długu, lecz kiedy to się stanie.
Nie zgadzam się z takimi opiniami. I nie przemawia przeze mnie tylko urzędowy optymizm spowodowany tym, że ugaszenie kryzysu zadłużeniowego należy do moich zawodowych obowiązków. Owszem, mamy w strefie euro problem z płynnością finansową kilku krajów. Ale brak płynności nie oznacza jeszcze wcale niewypłacalności. Dam przykład. W latach 1993 – 1999 byłem beligijskim ministrem ds. budżetowych. Gdy przejmowałem obowiązki, nasz dług publiczny sięgał 135 proc., deficyt oscylował w granicach 7 proc. PKB, a odsetki płacone od kredytów były równie wysokie co dziś. W ciągu kilku lat udało nam się obniżyć zadłużenie do 85 proc. i zbić deficyt do zera. Wymagało to oczywiście dużej determinacji i woli politycznej. Chcę przez to pokazać, że wyprowadzenie finansów publicznych na prostą jest możliwe bez tak drastycznych metod jak restrukturyzacja długu.
Do tego potrzebny jest jednak wzrost gospodarczy.
I tutaj jestem optymistą. Rzeczywiście w kryzysowym 2009 roku większość krajów UE była na minusie, ale już rok później spora część gospodarek Starego Kontynentu wróciła na ścieżkę wzrostu. To spore osiągnięcie. Kryzys lat 2008 – 2009 często jest porównywany do wielkiej depresji z lat 30. Proszę sobie przypomnieć, jak długo świat Zachodu wracał wówczas do wzrostu. Trwało to przynajmniej dekadę. Teraz wzrost powrócił po roku. A stało się tak również dzięki mądrej kombinacji polityk gospodarczych: najpierw interwencji i pakietów stymulacyjnych, a potem ogólnoeuropejskiej konsolidacji finansów publicznych, którą realizujemy obecnie.
Od początku kryzysu obserwuje pan od środka europejskie zarządzanie kryzysowe. Czego nowego nauczył się pan w tym czasie o Europie?
Polityka to ciągły kryzys. A nawet jak nie ma prawdziwego kryzysu, to zawsze ktoś jakiś wymyśli. To, co odróżnia ten kryzys od poprzednich, to stawka: przyszłość integracji europejskiej. Od strony technicznej moja rola niewiele różni się od tego, co robiłem jako premier Belgii. Jestem po prostu cierpliwym i pragmatycznym poszukiwaczem kompromisu. Zmieniło się tylko to, że w Belgii godziłem interesy pięciu partii, a teraz szukam zgody między 27 państwami. Zabiegam o poparcie dla każdej litery i każdego przecinka. To kolejna wielka bitwa Europy, tyle że dziś – na szczęście – odbywa się przy pomocy cywilizowanych metod i z poczuciem wspólnego celu.
Rompuy przyjechał na zaproszenie UW i Demos Europa
W Warszawie gościł wczoraj przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy. 63-letni Belg, który od ponad roku pełni funkcję pierwszego nieformalnego prezydenta Europy, odpowiedział na kilka pytań „DGP” w czasie dyskusji zorganizowanej przez Uniwersytet Warszawski i ośrodek analityczny Demos Europa.