STANISŁAW KLUZA - Jeśli zarabiamy głównie w złotówkach, a zadłużamy się w walutach, to ryzykujemy, że w perspektywie dziesięciu, dwudziestu lat możemy stracić kontrolę nad wysokością rat. A tąpnięcia na rynku walutowym zdarzają się dość często
Bankowcy mają podejrzenia, że Komisja Nadzoru Finansowego chce zupełnie wyeliminować kredyty walutowe z rynku. Skąd taka determinacja nadzoru?
Pojawiają się głosy bankowców i ekonomistów, którzy uważają, że najlepszym rozwiązaniem byłby całkowity zakaz kredytowania w walutach obcych. Bank jako pojedyncza instytucja widzi swój cel i swój zysk, ale nadzór, chcąc ograniczać nadmierne ryzyko w systemie bankowym, musi patrzeć szerzej i dalej. Jako nadzór myślimy w kategoriach zapewnienia bezpieczeństwa systemu finansowego.
W Polsce udział kredytów walutowych w kredytach dla gospodarstw domowych przekracza 60 proc. To niespotykana wielkość w przypadku większości gospodarek rozwiniętych. Wiążą się z tym konkretne ryzyka, na które jako nadzór musimy reagować. Nie usłyszałem dotąd od środowiska bankowego żadnych argumentów merytorycznych, które świadczyłyby o tym, że masowe udzielanie kredytów walutowych jest zgodne ze zdrowym rozsądkiem.
Tyle że rekomendacja nie uderza w sektor, ale bezpośrednio w klientów. Zgadza się pan z tym argumentem bankowców?
W klientów uderza budowanie iluzorycznego przekonania o tanich kredytach dewizowych i bezpiecznym zadłużaniu się w walucie obcej. Jeśli zarabiamy głównie w złotówkach, a zadłużamy się w walutach, to ryzykujemy, że w perspektywie dziesięciu, dwudziestu lat możemy stracić kontrolę nad ryzykiem. Klienci detaliczni mają niską świadomość ryzyka kursowego. Przebieg ostatniego kryzysu w niewielkim stopniu to zmienił, bo spadek wartości złotego do franka i związane z tym zwiększenie obciążeń kredytowych zostały zniwelowane spadkiem stóp procentowych w Szwajcarii. W przyszłości polski kredytobiorca może mieć mniej szczęścia. Dlatego nadzór nie może patrzeć na rynek kredytów walutowych punktowo i odnosić się tylko do obecnej sytuacji, ale musi pamiętać, że tąpnięcia na rynku walutowym zdarzają się dość często – klient, a nawet bank, nie jest w stanie tego przewidzieć.
Jakie są w takim razie niebezpieczne sytuacje w samych bankach, którym chce zapobiegać KNF?
Bank, który ma portfel kredytowy w większości denominowany w walutach obcych, jest wystawiony na ryzyko związane z finansowaniem tego portfela. Jeśli sytuacja na rynku jest w miarę stabilna, koszty finansowania akcji kredytowej nie są dla banku obciążeniem. Jednak w momencie załamania gospodarczego następuje spadek zaufania w systemie finansowym, a co za tym idzie – dochodzi do zmian na rynku hurtowym i ograniczenia finansowania przez zagraniczne banki matki. Przekłada się to na kondycję całego sektora. To z kolei może wymusić na niektórych bankach konieczność sięgnięcia po pomoc z banku centralnego. Takich sytuacji chcielibyśmy uniknąć.



Ale jak problemy jednego banku mogą się przełożyć na cały sektor?
Nie można pominąć wymiaru makroekonomicznego kredytów walutowych. Znaczny udział kredytów walutowych w gospodarce pogłębia procykliczność akcji kredytowej, bo bank centralny traci wpływ na regulowanie jej poziomu za pomocą stóp procentowych. Odcięcie od finansowania walutowego z banków matek w okresie kryzysowym dodatkowo wzmaga efekt procykliczności. Przykład Węgier i Rumunii pokazuje, że banki centralne tych krajów nie były w stanie zahamować nadmiernego wzrostu akcji kredytowej, ponieważ wzrost stóp procentowych w tych krajach relatywnie zwiększał popyt na kredyty walutowe kosztem kredytów udzielanych w walucie krajowej. To kwestia stabilności systemu finansowego oraz skuteczności prowadzenia polityki pieniężnej.
Dziesięć lat temu w portfelach banków nie było kredytów walutowych, jednak odsetek tych zagrożonych sięgał momentami 20 proc. Może to oznaka, że kredyty złotowe również nie są do końca bezpieczne?
Dziś polska gospodarka jest w zupełnie innej fazie niż dziesięć lat temu. Podaż pieniądza była wtedy znacznie niższa, słabiej rozwinięty był sektor bankowy, a przeciętny okres kredytowania – dużo krótszy. Obecnie mamy za sobą 5 lat prosperity. Dzięki temu klienci są w stanie uzyskać takie dochody, które pozwolą im na obsługiwanie zaciągniętych kredytów.
Przed czym w takim razie zabezpieczają rekomendacje S i T?
Udzielenie każdego kredytu, niezależnie od tego w jakiej walucie, powinno być poprzedzone rzetelną oceną zdolności kredytowej. Jeśli doszłoby do sytuacji, w której mielibyśmy dość dużą zmienność na rynku walutowym, koniunktura gospodarcza nie byłaby najlepsza, a stopy procentowe, od których zależne jest oprocentowanie kredytów walutowych, zostałyby podwyższone, to klienci dotkliwie odczuliby wzrost kosztów obsługi swojego długu. Psucie się portfela kredytowego oznacza dla banku straty, a słabość sektora bankowego od razu odczuwają klienci (poprzez podwyższanie opłat) i gospodarka (poprzez spadek dostępności kredytów). To pokazuje, że nie zawsze jest tak, że im większa akcja kredytowa, tym lepiej. Ważne są jakość kredytów i zrównoważony wzrost akcji kredytowej.
Bankowcy mówią, że rekomendacja S w dłuższej perspektywie pogorszy sytuację kredytobiorców. Nie będą oni mogli zaciągnąć pożyczki konsolidacyjnej, a przez to coraz więcej gospodarstw domowych zacznie bankrutować. Zgadza się pan z tym?
Jeśli osoba nie ma zdolności kredytowej, żeby spłacać pięć pożyczek, to nie będzie miała też zdolności, żeby zaciągnąć kredyt konsolidacyjny. Nie powinno być tak, że pożyczki są zaciągane i udzielane bez zastanowienia.