Berlin blokuje uruchomienie 750 mld euro z antykryzysowego pakietu. Niemcy chcą, by każdą transzę pomocy zatwierdzał Bundestag. Były szef niemieckiej dyplomacji mówi „DGP”, jakie konsekwencje będzie miało bankructwo strefy euro
ROZMOWA
RAFAŁ WOŚ:
Unia Europejska przeżywa najgłębszy kryzys w swojej historii. Najwięksi pesymiści wieszczą jej nawet upadek. Czy wierzy pan w koniec UE?
JOSCHKA FISCHER*:
Martwię się o Europę. Dziś widać już wyraźnie, że podczas obecnego kryzysu stawką jest przetrwanie całego projektu integracji politycznej i ekonomicznej starego kontynentu. Podstawowe pytania brzmią: czy Europa pozostanie jednością i będzie w stanie rywalizować ze wschodzącymi potęgami, jak Chiny, Indie czy Brazylia? Czy utrzymamy pozycję wiarygodnego partnera Stanów Zjednoczonych, których zainteresowanie coraz wyraźniej odwraca się w stronę Azji?
Jaka jest pańska prognoza?
Wszystko zależy od przyszłości euro. Wiarygodny pieniądz zawsze w historii był źródłem władzy politycznej. Zgadzam się z tymi wszystkimi, którzy mówią, że upadek euro oznacza upadek całego projektu integracyjnego. Tutaj nie ma innej drogi.
Jak wobec tego uratować euro?
To będzie możliwe tylko poprzez ściślejszą integrację. Uchwalony w końcu po długich wahaniach pakiet 750 mld euro na pomoc dla zagrożonych krajów to początek takich reform. Przynosi nową jakość. Powiem szczerze, że w ostatnich latach miałem już dość tych niekończących się dyskusji o przyszłości Unii, które trwały nawet mimo zmniejszającego się zainteresowania obywateli. Kryzys wszystko zmienił.
Zamiast dziś ratować euro z kłopotów, może należało lepiej skonstruować fundamenty unii walutowej za czasów, gdy był pan wicekanclerzem i szefem niemieckiej dyplomacji?
Każdy popełnia błędy. To był zupełnie inny moment niż dziś. Było wystarczająco dużo pieniędzy. Uważaliśmy, że stać nas na pogłębianie integracji i że nic nam nie zagraża. Nikt nie mógł przecież przewidzieć wybuchu i rozmiaru kryzysu gospodarczego. Dziś jest ważne, byśmy uczyli się na własnych błędach.
Niektórzy mówią, że zbyt pochopnie zgodziliście się na przykład na wstąpienie Grecji do strefy euro.
... tak, tak. I Hiszpanii, i Portugalii. Znam doskonale te argumenty. Zgadzam się w zupełności, że to, w jaki sposób Grecja podkręcała dane statystyczne, jest niedopuszczalne. I nie może się powtórzyć w przyszłości. Trudno jednak nie zauważyć, że casus Grecji został wykorzystany i rozdmuchany przez międzynarodowe rynki finansowe, które zaczęły grać na osłabienie euro. Już w lutym było dla mnie jasne, że spekulanci przypuścili atak na wspólną walutę. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie należę do tych, którzy zrzucają całą winę na spekulantów. Dla mnie ważniejsze jest, byśmy w Europie znaleźli odpowiedź na to wyzwanie. Rynki będą bacznie obserwowały nasze posunięcia. Dlatego integracja musi postępować.
Pański przekaz jest jasny: Europa albo się zjednoczy, albo upadnie. Czy podobnie myślą obecne niemieckie elity polityczne?
Niestety nie bardzo. Po odejściu rządu SPD-Zieloni, w którym zasiadałem, dokonała się w Niemczech pokoleniowa zmiana. Dotyczy to zarówno rządu wielkiej koalicji CDU-SPD (który pod wodzą Angeli Merkel rządził Niemcami w latach 2005 – 2009 – red.), jak i opozycji (FDP, które od 2009 roku jest koalicjantem Merkel – red.). Mam wrażenie, że od tamtej pory nikt nie identyfikuje się już emocjonalnie z projektem europejskim, tak jak robiło to moje pokolenie. Nasza generacja urodzona pod koniec wojny lub tuż po jej zakończeniu uważała czas budowania UE za najlepszy okres w najnowszej historii Niemiec. Czas pokoju, demokracji i dobrobytu. Dzisiejszym rządzącym najwyraźniej tego brakuje. Dlatego nie są gotowi na podejmowanie wewnątrzpolitycznego ryzyka w imię europejskiej jedności. Nie chcą tłumaczyć swoim obywatelom, że poświęcenia są konieczne, by Europa trwała. Mam nadzieję, że obecny kryzys przyniesie przełom.
*Joschka Fischer, były szef niemieckiej dyplomacji. Jeden z pomysłodawców i współautorów eurokonstytucji, która po wielu zmianach weszła w ubiegłym roku w życie jako traktat lizboński. W 2005 roku wycofał się z polityki
Trzy kroki do przodu, dwa do tyłu, czyli jak Unia próbuje się reformować w czasie kryzysu strefy euro / DGP