Trzy pytania do JERZEGO POLACZKA, byłego ministra infrastruktury - Jak pan ocenia autorską koncepcję rządu na finansowanie inwestycji drogowych poprzez Krajowy Fundusz Drogowy zasilany obligacjami infrastrukturalnymi?
– To wcale nie jest nowy pomysł. KFD był uznawany za remedium na drogowe bolączki już w latach 2001–2005, gdy rządziło SLD. Teraz tylko próbuje się ten pomysł wprowadzić. W ten sposób całą odpowiedzialność za realizację programu budowy dróg krajowych i autostrad zrzucono na ministra finansów, który musi poręczać i gwarantować emisję obligacji. Inaczej mógłby być kłopot ze znalezieniem na nie chętnych. Na plus trzeba rządowi zapisać stworzenie ram prawnych do funkcjonowania nowego systemu, ale od teorii do praktyki jeszcze daleka droga.
● Mamy środek sezonu budowlanego, a drogowcom kończą się już budżetowe pieniądze na ten rok. Czy grozi nam zatrzymanie prac i rozgrzebane budowy?
– Sytuacja nie jest wesoła. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad i Cezary Grabarczyk, minister infrastruktury, nie mają pewności, jakimi środkami będą dysponować w II połowie 2009 r. Z boku wygląda to na mało odpowiedzialne majstrowanie przy programie, które może zakończyć się wysadzeniem go w powietrze. Może się tak stać w sytuacji, gdy minister finansów, który udzielając gwarancji, niejako zapewnia zbyt na papiery, z jakichś przyczyn tego nie zrobi. Nietrudno wyobrazić sobie taką sytuację, szczególnie w czasach niepewnych wpływów budżetowych i rosnących obciążeń.
● W ostatnim kwartale rząd chce sprzedać obligacje warte ponad 7 mld zł. Czy plan ma szansę na realizację?
– W tej chwili nie ma na to dosłownie żadnej gwarancji. Nie ma pewności, że znajdą się chętni na taki produkt finansowy jak obligacje infrastrukturalne. Zachętą okażą się z pewnością gwarancje Skarbu Państwa. Ale czy ktoś w ogóle zastanawiał się, jak tak ogromna transza obligacji o wartości ponad 7 mld zł wypuszczona w ciągu zaledwie trzech miesięcy może wpłynąć na rynek finansowy? Czy na płytkim rynku znajdą się jeszcze chętni na obligacje emitowane przez samorządy, które także na gwałt potrzebują pieniędzy. Oby sukces rządu nie okazał się porażką regionów. Przez trzy lata tych papierów będzie przecież w sumie ok. 50 mld zł. Plan jest ogromny, a wciąż nie wiadomo, ile ten pieniądz będzie kosztował. Zastrzeżenia budzi też arbitralny sposób wyboru banków emitujących obligacje. Może zachodzić uzasadniona obawa, że minister finansów ogranicza w ten sposób konkurencję.