TRZY PYTANIA DO...MIROSŁAWA BIELIŃSKIEGO, prezesa zarządu Energi - Związkowcy Energi zamierzają dziś manifestować w Gdańsku przeciwko działaniom zarządu. O co chodzi w sporach zbiorowych, które toczycie ze związkami?
- Pierwszy dotyczy wskaźnika wzrostu wynagrodzeń za 2008 rok. Rok temu nie osiągnęliśmy porozumienia. Propozycja podniesienia wynagrodzenia pracownikom o 6 proc. nie została przez związki uznana za satysfakcjonującą, chcieli wzrostu o kilkanaście procent. Drugi spór toczy się o to, że nie została anulowana umowa między Energą i Energą Operator, na mocy której Energa ma świadczyć usługi kadrowe dla operatora. Centralizacja kadr przyniosłaby wielomilionowe oszczędności w skali grupy. Nie oznaczałaby zwolnień i przemieszczeń pracowników, ale nie byłoby nowych przyjęć. Trzeci spór dotyczy wyboru firmy, w której mamy wykupić dodatkowe ubezpieczenie medyczne dla pracowników. Zespół powołany do jej wyłonienia, w którym przewagę mieli związkowcy, obstawał przy wyborze konkretnej firmy i to niekoniecznie w drodze przetargu. Oczekiwanie na zmianę rekomendacji trwało ponad rok, uznaliśmy, że dłużej czekać nie można i w grudniu został powołany nowy zespół. Sądzę, że przed Wielkanocą wybierzemy ubezpieczyciela, ale nie wiem, czy porozumiemy się ze związkami w sprawie wysokości rekompensat za czas, kiedy ubezpieczenia nie było.
• Te spory - poza płacowym - przypominają konflikt o wydzielenie biur obsługi klienta z Energa Operator, na co zgody związków nie było, a co było interpretowane jako łamanie umowy społecznej przez zarząd. Czy teraz przyczyną konfliktów nie jest znowu ta umowa?
- Przyznaję, że to jest generalnie konflikt o interpretację umowy społecznej. Sądzę, że związki muszą się odnaleźć po przegranej w sporze o biura obsługi klienta. Trafił on w końcu do arbitrażu przy Sądzie Najwyższym. Kolegium arbitrażowe orzekło jednogłośnie, że na wydzielenie biur nie trzeba było zgody związków, nie złamano prawa, bo umowa społeczna nie jest zbiorem zobowiązań, lecz zbiorem instrukcji, jak zachować staranność w dialogu społecznym. Związkowcom nie musiało się to podobać. Zwłaszcza że według mojej wiedzy umowa społeczna w grupie Energa dała więcej uprawnień związkom niż umowy w innych grupach energetycznych i branżach, a teraz, po orzeczeniu w arbitrażu, uprawnienia muszą być ograniczone do rozsądnego poziomu.
• W takim razie są to chyba jednak spory o władzę w grupie energetycznej, która ma 2,7 mln klientów. Jak to się pana zdaniem skończy?
- Zapewne dzisiejszą manifestacją, a co dalej - zobaczymy. Sytuacja się zmienia. Umowa społeczna w takiej interpretacji, jak obowiązywała jeszcze rok temu, dawała szefom związków zawodowych wręcz uprawnienia zarządcze - mieli prawo weta do każdej decyzji, lecz bez ponoszenia odpowiedzialności za skutki. Dzisiaj stan jest inny. Związki zawodowe nie biorą udziału w zarządzaniu grupą ani żadną spółką grupy. Umowy społecznej nie bagatelizuję, ale wynikają z niej problemy w zarządzaniu, z którymi będziemy się musieli nieraz zmierzyć. Na przykład nie możemy wdrożyć motywacyjnego systemu płac. Na razie musimy płacić za przyjście do pracy, a nie za efekty tej pracy. Jako że dotyczy to grupy ponad 12 tys. osób, stanowi to spory problem.