Nie ma zbyt wielu poznawczych instrumentów tak bardzo nieprzydatnych, jak rankingi. Czy chodzi o zestawienia najlepszych drużyn piłkarskich, czy radzenia sobie z COVID-19, czy nierówności. Tak, także nierówności. Bo w naturze rankingów leży mocne uproszczenie rzeczywistości

A jednak! Co cztery lata najbardziej naznaczone nierównościami państwa UE odtrąbiają sukcesy w walce z nimi – powołując się na raport Eurostatu, unijnego urzędu statystycznego. Specjalizuje się w tym Polska, która ma we Wspólnocie jedne z wyższych nierówności ze względu na płeć, lecz według zestawienia Eurostatu należy do grona państw najrówniejszych. Z kolei Dania, kraj o niskim stopniu dyskryminacji ze względu na płeć, jest w unijnym rankingu daleko za nami. Na próżno naukowcy – oraz sam Eurostat – przypominają, że zestawienie to nie może stanowić podstaw do wyciągania wniosków na temat równości i nierówności społecznych, bo ocenia specyficzne źródła danych pod bardzo specyficznym kątem. Ale te tłumaczenia nie trafiają do władz Polski, Węgier, Rumunii, Grecji czy Włoch, które trwają w samozachwycie.
Tworzenie rankingów dyskryminacji czy nierówności jest szczególnie trudne. Pierwszą barierą jest pozyskanie odpowiednich danych, by móc stworzyć porównywalne miary. W Europie ten problem przynajmniej jest w pewnej części rozwiązany, bo sposób zbierania informacji standaryzuje i harmonizuje Eurostat. Drugą barierą jest jednak to, że dyskryminacja się z rzadka wyrywa do odpowiedzi. Nawet jeśli pracownicy/pracowniczki zadeklarowaliby, że są dyskryminowani, nie traktowalibyśmy ich słów poważnie, bo „każdy może tak powiedzieć”. Skalę dyskryminacji musimy więc wyciągać z danych z wykorzystaniem modeli ekonometrycznych.
Choć są one coraz precyzyjniejsze, to nadal balansujemy na cienkiej linie: jeśli w danym kraju panuje np. silna dyskryminacja przy zatrudnianiu, lecz niewielka w płacach, to należy korzystać z innej metody oceny rzeczywistości, niż gdy pracę wszyscy znajdują tak samo łatwo/trudno, ale za to płace są silnie dyskryminacyjne.
A przecież państwa nie deklarują, jaki rodzaj dyskryminacji u nich występuje. Choć w teorii wiemy, że w przypadku danej choroby trzeba zastosować konkretny lek – to nie mamy za bardzo jak postawić diagnozy. Żaden ranking obarczony taką wadą nie jest w pełni wiarygodny.
Jednak mimo licznych słabości rankingi wykorzystywane są szeroko: w mediach, w debacie publicznej, w wytyczaniu priorytetów polityki gospodarczej. Kłopot z zestawieniami nierówności trzeba więc jakoś rozwiązać. Jedną z propozycji jest zastosowanie całej baterii modeli ekonometrycznych – właśnie takie podejście proponujemy w naszym badaniu. Po użyciu różnych miar oceny nierówności wyszło nam, że niemal zawsze największe są w krajach nadbałtyckich i Portugalii, a najlepsza sytuacja panuje w państwach Beneluksu i Danii.
Poza tym sporo można powiedzieć o tym, jaki rodzaj choroby występuje w danym kraju, gdy porówna się jego ranking z modelu wrażliwego na tę chorobę i z pozostałych modeli. Na przykład Niemcy notują małe nierówności płac pomiędzy pracowniczkami i pracownikami z niskimi wynagrodzeniami, za to widać je wśród osób na wysokopłatnych stanowiskach (w każdym razie w porównaniu do innych krajów UE). W Austrii problemem na tle innych krajów UE jest to, że kobiety nie mają dostępu do pracy w niektórych sektorach. A w krajach naszego regionu kluczowe jest, że nie można elastycznie dostosowywać godzin i rytmu pracy. W ten sposób rankingi w masie – choć każdy osobno ma słabości – mogą nam ukazać bogaty obraz mechanizmów dyskryminacyjnych.